Wasze opowiadania
: 24 sierpnia 2007, 15:46
Zauważyłem, że w owym dziale pojawia się wyłącznie poezja.
Jestem święcie przekonany, iż ktoś z forum tworzy niesamowite historie i zapewne chowa je do szuflady.
Zapraszam do dzielenia się swoją twórczością epicką, a szczególnie opowiadaniami
Żeby nie być gołosłownym podsyłam krótkie opowiadanko ze swoich zbiorów.
To raczej pewien eksperyment, ponieważ głównie siedzę w klimatach fantasy, ale pewnego dnia zebrało mi się na post-apocalyptic.
"Jutro"
Jarrod Buckhleit ostrożnie otworzył drzwi. Zawiasy zaskrzypiały tak potwornie, że każdy przeraziłby się ich dźwiękiem. Każdy, ale nie Jarrod Buckhleit. Mężczyzna wszedł do budynku. Czuł narastające podniecenie, jakby coś wewnątrz kłuło go i pchało dalej. Dał się prowadzić instynktowi. Wybierał mniej trzeszczące deski podłogi. W świetle brudnych, zżółkniętych żarówek dostrzegł zużyte strzykawki walające się wzdłuż korytarza. Narkomani.
Minął kilka progów, zardzewiałych rur i metalowych schodów prowadzących do gazowni. Zaczęło śmierdzieć. Nie tylko gazem.
Coś uderzyło. Poderwał się momentalnie i gotów był skoczyć w ciemność, kiedy zdał sobie sprawę, że to jedynie schorowany szczur strącił zgniecioną puszkę Coca-Coli.
Trafił na pomalowaną setką barw ścianę. Zatrzymał się na chwilę i chłonął koślawe napisy. Czarnym markerem zaznaczono: „Każda władza nam przeszkadza”. Zielone i nieco wypłowiałe pismo, zapewne od pobliskiej, zbrojonej żarówki mówiło: „Kurt Cobain wiecznie żywy”. Przyglądnął się równym literom. I zasępił. Budynek był starszy, niż mógł przypuszczać. London Borough of Hackney kryło wiele takich kamienic. Ruszył prostym korytarzem zostawiając za sobą zdanie „Tu byłem – Jack. Wrzesień 2012”.
Jarrod Buckhleit nerwowo sprawdził, czy wszystko ma przy sobie. Wojskowy nóż, latarka, żyłka, brzytwa, stimpack i wypróbowany nie raz Colt Python. Caliber .357 Magnum.
Świetlówki korytarza zaczęły wariować. Nagle zaświeciły naraz. Po czym zamarły. Trwało
to kilka uderzeń serca, które Jarrod słyszał głucho w swoich skroniach. Coś pojawiło się
w ciemności. Mężczyzna nie ruszał się. Jeśli to Coś widziało w podczerwieni, każdy ruch mógł okazać się zgubny. Stał i czekał.
Po chwili znów zajaśniały świetlówki. Rozległo się ich przeciągłe brzęczenie. Korytarz był jasny i pusty. Taki, jak wcześniej. I znów ciemność. I znów światło. Lampy wariowały. Co dwie sekundy to świeciły się, to gasły. Jarrod przypomniał sobie stare horrory, w których działo się podobnie. Brakowało jedynie czarnego wiatraka i zombie. Każdy jednak wie, że zombie nie istnieją. Są za to mutanty.
Powoli szedł przed siebie nasłuchując. Broń miał w pogotowiu. Serce biło mocno. Coś szumiało w uszach. Narastało. Kołatanie w klatce piersiowej. Zimny pot spływający po karku. Ciemność. Drapanie. Ściana. Światło. Kilka kroków do przodu. Bolące kolano. Ciemność.
Kroki. Czyjś oddech. Kilka metrów przed sobą. Błysk światła. Czarna postać o wyjedzonych przez szczury oczach. Cieknąca ślina. Długie pazury. Blada skóra. Huk rewolweru. Niecelny strzał. Ciemność. Drapanie. I dźwięk cieknące krwi tętniczej.
Jestem święcie przekonany, iż ktoś z forum tworzy niesamowite historie i zapewne chowa je do szuflady.
Zapraszam do dzielenia się swoją twórczością epicką, a szczególnie opowiadaniami
Żeby nie być gołosłownym podsyłam krótkie opowiadanko ze swoich zbiorów.
To raczej pewien eksperyment, ponieważ głównie siedzę w klimatach fantasy, ale pewnego dnia zebrało mi się na post-apocalyptic.
"Jutro"
Jarrod Buckhleit ostrożnie otworzył drzwi. Zawiasy zaskrzypiały tak potwornie, że każdy przeraziłby się ich dźwiękiem. Każdy, ale nie Jarrod Buckhleit. Mężczyzna wszedł do budynku. Czuł narastające podniecenie, jakby coś wewnątrz kłuło go i pchało dalej. Dał się prowadzić instynktowi. Wybierał mniej trzeszczące deski podłogi. W świetle brudnych, zżółkniętych żarówek dostrzegł zużyte strzykawki walające się wzdłuż korytarza. Narkomani.
Minął kilka progów, zardzewiałych rur i metalowych schodów prowadzących do gazowni. Zaczęło śmierdzieć. Nie tylko gazem.
Coś uderzyło. Poderwał się momentalnie i gotów był skoczyć w ciemność, kiedy zdał sobie sprawę, że to jedynie schorowany szczur strącił zgniecioną puszkę Coca-Coli.
Trafił na pomalowaną setką barw ścianę. Zatrzymał się na chwilę i chłonął koślawe napisy. Czarnym markerem zaznaczono: „Każda władza nam przeszkadza”. Zielone i nieco wypłowiałe pismo, zapewne od pobliskiej, zbrojonej żarówki mówiło: „Kurt Cobain wiecznie żywy”. Przyglądnął się równym literom. I zasępił. Budynek był starszy, niż mógł przypuszczać. London Borough of Hackney kryło wiele takich kamienic. Ruszył prostym korytarzem zostawiając za sobą zdanie „Tu byłem – Jack. Wrzesień 2012”.
Jarrod Buckhleit nerwowo sprawdził, czy wszystko ma przy sobie. Wojskowy nóż, latarka, żyłka, brzytwa, stimpack i wypróbowany nie raz Colt Python. Caliber .357 Magnum.
Świetlówki korytarza zaczęły wariować. Nagle zaświeciły naraz. Po czym zamarły. Trwało
to kilka uderzeń serca, które Jarrod słyszał głucho w swoich skroniach. Coś pojawiło się
w ciemności. Mężczyzna nie ruszał się. Jeśli to Coś widziało w podczerwieni, każdy ruch mógł okazać się zgubny. Stał i czekał.
Po chwili znów zajaśniały świetlówki. Rozległo się ich przeciągłe brzęczenie. Korytarz był jasny i pusty. Taki, jak wcześniej. I znów ciemność. I znów światło. Lampy wariowały. Co dwie sekundy to świeciły się, to gasły. Jarrod przypomniał sobie stare horrory, w których działo się podobnie. Brakowało jedynie czarnego wiatraka i zombie. Każdy jednak wie, że zombie nie istnieją. Są za to mutanty.
Powoli szedł przed siebie nasłuchując. Broń miał w pogotowiu. Serce biło mocno. Coś szumiało w uszach. Narastało. Kołatanie w klatce piersiowej. Zimny pot spływający po karku. Ciemność. Drapanie. Ściana. Światło. Kilka kroków do przodu. Bolące kolano. Ciemność.
Kroki. Czyjś oddech. Kilka metrów przed sobą. Błysk światła. Czarna postać o wyjedzonych przez szczury oczach. Cieknąca ślina. Długie pazury. Blada skóra. Huk rewolweru. Niecelny strzał. Ciemność. Drapanie. I dźwięk cieknące krwi tętniczej.