Bajka "Właśnie tak wygląda moje miasto nocą"
: 7 lipca 2010, 14:05
"Właśnie tak wygląda moje miasto nocą"
Pięknego lipcowego wieczoru ja Jaś i kuzynka Małgosia zorganizowaliśmy grilla. W końcu trzeba umilić sobie wakacyjny czas. Biesiadowaliśmy parę godzin Po zjedzeniu przepysznego kurczaka i kiełbasek, po paru piwkach i rozmowach z rodzinką, wyruszyliśmy przed siebie czując zew natury ( a tak szczerze chęć zabawy i wypicia kulturalnie jeszcze jednego kufelka) Tak więc, postanowiliśmy pójść w stronę centrum. Wcześniej biorąc jeszcze resztki w naszych butelkach.
Gaworząc, ciesząc się z mile spędzanego czasu i popijając zawartość z naszych zielonych butelek natrafiliśmy na ZŁEGO WILKA, wyskoczył z krzaków niczym chart ze smyczy koło stacji, gdzie pojazdy były karmione. Ale WILK nie był sam, miał towarzyszkę. Przyglądając się bardziej owym istotom zobaczyłem, że jednak bestie są wygłodniałe i rządne krwi. Tak też razem z Małgosią szybko zrozumieliśmy nasz błąd… Spacerujemy ze złotym trunkiem, którego tak nie znoszą WILKI. Szybko czmychnęliśmy po schodkach pod wiadukt by dokończyć już to, co piliśmy sądząc, że WATAHA nie zobaczyła nas. Popijając w dość szybkim tempie i na szczęście po odłożeniu butelek do pojemników, dwie CZARNE BESTIE wyskoczyły po raz wtóry z krzaków. Tym razem nas dostrzegły. Szły naprzeciw nam. Ich instynkt łowczy pracował intensywnie, lecz w ostatniej chwili udało nam się przejść obok niech incognito, gdyż nie dostrzegli swymi ślepiami NASZEGO EKWIPUNKU. Pełni szczęścia, z uśmiechem na twarzy kontynuowaliśmy wyprawę do centrum, po drodze mijając wiele atrakcyjnych istot. Gdzieś w oddali pod latarnia stała parka, tudzież pod drzewami siedzieli na ławce ŁAWECZKOWCY, trzymając w łapkach swoje trunki. Zapewne też się świetnie bawili.
Kontynuując wyprawę, zwiedziliśmy FANTASTYCZNĄ witrynę sklepową i ruderę byłego przedszkola, która ponoć straszy nocami, DOM WILKÓW? Później z niepokojem zobaczyliśmy nadjeżdżający pojazd WILKÓW, lecz jako już niewinni zostaliśmy ominięci ale, ale ledwo przeszliśmy krzyżówkę, gdzie wyłoniły się kolejne WILKI. Z obawą przyglądałem się niebu, szukając na nim księżyca, aby wytłumaczyć tę plagę. Nie dostrzegłem nic, tak więc skąd te WILKI?
Dalej zrobiło się ponuro, szaro i groźnie, przy pięknym parku naprzeciw nam szło dwóch, czyżby WILKI? Nie, ci byli cali biali, ale duzi…. Z jednej strony groźny złowieszczy park a z drugiej DWÓCH TAKICH. Bezbronnie szliśmy dalej, co mogą nam zrobić? Strach nas ogarniał, otaczał nas niczym stado, czuliśmy, że coś się musi wydarzyć. Bezpodstawnie.
Na szczęście mieliśmy tylko bujną wyobraźnię, DWÓCH TAKICH przeszło sobie obok nas, zapewne szukając czegoś, bo rozglądali się intensywnie na wszystkie strony. Z daleka zauważyłem piękne światło, było niebieskie i dawało mi spokój. Myślałem, że to jest to czego szukamy, że to może być cel naszej podróży. Przybliżając się mina mi zrzedła: była to jedynie sztuczna fontanna i nic więcej. Dookoła jedynie cisza, gdzieniegdzie znów przemykające ukradkiem WILKI. Przerażeni tą śmiertelną ciszą, postanowiliśmy wtopić się w tło, i szliśmy dalej szepcząc, kiedy grupka ludzi - TAK radosnych ludzi - szła w naszą stronę. Przywitaliśmy się wszyscy i poczułem ulgę kiedy ta grupka przecięła tą martwą ciszę swą radością niczym gilotyna. Zaraz za nimi wyłonił się widok wielkiego placu, w tle piękne budynki, drzewa i pełno…. NICZEGO
Po prawej stronie była droga z ławeczkami, oświetlona cudownie, na której zobaczyłem mnóstwo parasoli, Stolików i Rozbawionych mieszkańców tego urokliwego miasteczka, ale niestety fatamorgana trwała krótko. Zniknęła, kiedy Małgosia pokazała mi na końcu owej drogi WILKI.
Pędem pobiegliśmy do ogródka, który chyba jest pod napięciem, ludzie tam spożywają trunki w kuflach, a WILKI nic nie robią nikomu. Tak więc muszą się bać tam wchodzić. Nie wiem co to jest, ale działa. Biegliśmy przez ciemny plac czując już WILCZY oddech na karkach. Dobrze, że zobaczyliśmy w ostatniej chwili tą zagródkę. TAK, już byliśmy w środku za ogrodzeniem, kiedy młody pan pracujący w budce uraczył nas informacją o godzinie 23:45… ZAMKNIĘTE. Ze smutkiem usiedliśmy na pięknej drodze w świetle nocnych reflektorów, rozmawiając oglądaliśmy mijające nas stworzenia: jedne nie mogły utrzymać równowagi, lub był to swojski, tutejszy taniec, INNI ładowali swe pojazdy na inne maszyny, jeszcze inni uderzali nogami w pomarańczowe pojemniki wiszące na rurkach – pewnie usiłowali coś z nich wydostać. Pojawiły się także WILKI. Szybko ruszyły w kierunku kopiących. Ci zaczęli uciekać. Jednak z uwagi na chwiejny krok nie uszli daleko WILKOM. Pochwycili ich i w tym momencie naszym oczom ukazał się obraz Tańczących z WILKAMI. Z kuzynką doszliśmy do wniosku, że znajdujemy się na DEPTAKU, to musieliśmy podeptać go trochę jak inne stworzenia i ludzie. Mieliśmy cudowną zabawę, jeszcze nigdy nie byłem tak uradowany depcząc DEPTAK. Nagle dotarło do mojej świadomości, że od dłuższej chwili słyszę jakąś muzykę… tak, to JUŻ CEL NASZEJ WYPRAWAY… ZABAWA….
Kiedy uszy z sercem mówiły co innego, oczy racjonalnie pokazały szarą rzeczywistość, przejeżdżający żółty pojazd z głośną muzyką i mnóstwem śmiejących się ludzi w środku. Serce mi biło mocniej, ciśnienie rosło jak temperatura tłuszczu podskakującego na patelni, byłem po prostu zazdrosny, ze zgrzytem zębów pomyślałem- FAJNIE SIĘ BAWIĄ. Ale pewnie ich zabawa długo nie trwała, gdyż zaraz za nimi podążał wehikuł WILKÓW.
Byłem zrozpaczony, że jednak się nie pobawię, jednak nie wypiję owego KUFLA, jednak nie ZATAŃCZĘ do ulubionych rytmów.
Wtenczas dostałem natchnienie, coś mnie uderzyło z góry niczym grom z jasnego nieba, może gwiazda jakaś spadła na mnie? Nagle doznałem olśnienia, jestem w mieście ZOMBI i WILKÓW. Są jeszcze gdzieniegdzie żywe istoty jak ja i kuzynka. Zdecydowaliśmy Udać się szybko do domu by nie zostać zarażonym lub co gorsza, złapanym przez WILKI. Podczas powrotu zrozumiałem zachowanie DWÓCH TAKICH, rozglądali się za schronem.
Udało się, wróciliśmy cali i zdrowi, szczęśliwi że przeżyliśmy tę wyprawę, a jednocześnie zdruzgotani tym, co się wydarzyło w tym małym miasteczku zwanym JASŁO. Serce nas bolało, że jednak nie da się uratować już niczego. Zapadła decyzja, UCIEKAMY, uciekamy gdzie nie będzie ZOMBI, uciekamy gdzie nie będzie WILKÓW i śmiertelnej ciszy, UCIEKAMY tam gdzie jest zabawa, gdzie ludzie są życzliwi i ŻYWI.
Drogi czytelniku, jeśli nie jesteś zainfekowany, a WATAHA jeszcze cię nie dorwała, UCIEKAJ Z NAMI.
KONIEC
Pięknego lipcowego wieczoru ja Jaś i kuzynka Małgosia zorganizowaliśmy grilla. W końcu trzeba umilić sobie wakacyjny czas. Biesiadowaliśmy parę godzin Po zjedzeniu przepysznego kurczaka i kiełbasek, po paru piwkach i rozmowach z rodzinką, wyruszyliśmy przed siebie czując zew natury ( a tak szczerze chęć zabawy i wypicia kulturalnie jeszcze jednego kufelka) Tak więc, postanowiliśmy pójść w stronę centrum. Wcześniej biorąc jeszcze resztki w naszych butelkach.
Gaworząc, ciesząc się z mile spędzanego czasu i popijając zawartość z naszych zielonych butelek natrafiliśmy na ZŁEGO WILKA, wyskoczył z krzaków niczym chart ze smyczy koło stacji, gdzie pojazdy były karmione. Ale WILK nie był sam, miał towarzyszkę. Przyglądając się bardziej owym istotom zobaczyłem, że jednak bestie są wygłodniałe i rządne krwi. Tak też razem z Małgosią szybko zrozumieliśmy nasz błąd… Spacerujemy ze złotym trunkiem, którego tak nie znoszą WILKI. Szybko czmychnęliśmy po schodkach pod wiadukt by dokończyć już to, co piliśmy sądząc, że WATAHA nie zobaczyła nas. Popijając w dość szybkim tempie i na szczęście po odłożeniu butelek do pojemników, dwie CZARNE BESTIE wyskoczyły po raz wtóry z krzaków. Tym razem nas dostrzegły. Szły naprzeciw nam. Ich instynkt łowczy pracował intensywnie, lecz w ostatniej chwili udało nam się przejść obok niech incognito, gdyż nie dostrzegli swymi ślepiami NASZEGO EKWIPUNKU. Pełni szczęścia, z uśmiechem na twarzy kontynuowaliśmy wyprawę do centrum, po drodze mijając wiele atrakcyjnych istot. Gdzieś w oddali pod latarnia stała parka, tudzież pod drzewami siedzieli na ławce ŁAWECZKOWCY, trzymając w łapkach swoje trunki. Zapewne też się świetnie bawili.
Kontynuując wyprawę, zwiedziliśmy FANTASTYCZNĄ witrynę sklepową i ruderę byłego przedszkola, która ponoć straszy nocami, DOM WILKÓW? Później z niepokojem zobaczyliśmy nadjeżdżający pojazd WILKÓW, lecz jako już niewinni zostaliśmy ominięci ale, ale ledwo przeszliśmy krzyżówkę, gdzie wyłoniły się kolejne WILKI. Z obawą przyglądałem się niebu, szukając na nim księżyca, aby wytłumaczyć tę plagę. Nie dostrzegłem nic, tak więc skąd te WILKI?
Dalej zrobiło się ponuro, szaro i groźnie, przy pięknym parku naprzeciw nam szło dwóch, czyżby WILKI? Nie, ci byli cali biali, ale duzi…. Z jednej strony groźny złowieszczy park a z drugiej DWÓCH TAKICH. Bezbronnie szliśmy dalej, co mogą nam zrobić? Strach nas ogarniał, otaczał nas niczym stado, czuliśmy, że coś się musi wydarzyć. Bezpodstawnie.
Na szczęście mieliśmy tylko bujną wyobraźnię, DWÓCH TAKICH przeszło sobie obok nas, zapewne szukając czegoś, bo rozglądali się intensywnie na wszystkie strony. Z daleka zauważyłem piękne światło, było niebieskie i dawało mi spokój. Myślałem, że to jest to czego szukamy, że to może być cel naszej podróży. Przybliżając się mina mi zrzedła: była to jedynie sztuczna fontanna i nic więcej. Dookoła jedynie cisza, gdzieniegdzie znów przemykające ukradkiem WILKI. Przerażeni tą śmiertelną ciszą, postanowiliśmy wtopić się w tło, i szliśmy dalej szepcząc, kiedy grupka ludzi - TAK radosnych ludzi - szła w naszą stronę. Przywitaliśmy się wszyscy i poczułem ulgę kiedy ta grupka przecięła tą martwą ciszę swą radością niczym gilotyna. Zaraz za nimi wyłonił się widok wielkiego placu, w tle piękne budynki, drzewa i pełno…. NICZEGO
Po prawej stronie była droga z ławeczkami, oświetlona cudownie, na której zobaczyłem mnóstwo parasoli, Stolików i Rozbawionych mieszkańców tego urokliwego miasteczka, ale niestety fatamorgana trwała krótko. Zniknęła, kiedy Małgosia pokazała mi na końcu owej drogi WILKI.
Pędem pobiegliśmy do ogródka, który chyba jest pod napięciem, ludzie tam spożywają trunki w kuflach, a WILKI nic nie robią nikomu. Tak więc muszą się bać tam wchodzić. Nie wiem co to jest, ale działa. Biegliśmy przez ciemny plac czując już WILCZY oddech na karkach. Dobrze, że zobaczyliśmy w ostatniej chwili tą zagródkę. TAK, już byliśmy w środku za ogrodzeniem, kiedy młody pan pracujący w budce uraczył nas informacją o godzinie 23:45… ZAMKNIĘTE. Ze smutkiem usiedliśmy na pięknej drodze w świetle nocnych reflektorów, rozmawiając oglądaliśmy mijające nas stworzenia: jedne nie mogły utrzymać równowagi, lub był to swojski, tutejszy taniec, INNI ładowali swe pojazdy na inne maszyny, jeszcze inni uderzali nogami w pomarańczowe pojemniki wiszące na rurkach – pewnie usiłowali coś z nich wydostać. Pojawiły się także WILKI. Szybko ruszyły w kierunku kopiących. Ci zaczęli uciekać. Jednak z uwagi na chwiejny krok nie uszli daleko WILKOM. Pochwycili ich i w tym momencie naszym oczom ukazał się obraz Tańczących z WILKAMI. Z kuzynką doszliśmy do wniosku, że znajdujemy się na DEPTAKU, to musieliśmy podeptać go trochę jak inne stworzenia i ludzie. Mieliśmy cudowną zabawę, jeszcze nigdy nie byłem tak uradowany depcząc DEPTAK. Nagle dotarło do mojej świadomości, że od dłuższej chwili słyszę jakąś muzykę… tak, to JUŻ CEL NASZEJ WYPRAWAY… ZABAWA….
Kiedy uszy z sercem mówiły co innego, oczy racjonalnie pokazały szarą rzeczywistość, przejeżdżający żółty pojazd z głośną muzyką i mnóstwem śmiejących się ludzi w środku. Serce mi biło mocniej, ciśnienie rosło jak temperatura tłuszczu podskakującego na patelni, byłem po prostu zazdrosny, ze zgrzytem zębów pomyślałem- FAJNIE SIĘ BAWIĄ. Ale pewnie ich zabawa długo nie trwała, gdyż zaraz za nimi podążał wehikuł WILKÓW.
Byłem zrozpaczony, że jednak się nie pobawię, jednak nie wypiję owego KUFLA, jednak nie ZATAŃCZĘ do ulubionych rytmów.
Wtenczas dostałem natchnienie, coś mnie uderzyło z góry niczym grom z jasnego nieba, może gwiazda jakaś spadła na mnie? Nagle doznałem olśnienia, jestem w mieście ZOMBI i WILKÓW. Są jeszcze gdzieniegdzie żywe istoty jak ja i kuzynka. Zdecydowaliśmy Udać się szybko do domu by nie zostać zarażonym lub co gorsza, złapanym przez WILKI. Podczas powrotu zrozumiałem zachowanie DWÓCH TAKICH, rozglądali się za schronem.
Udało się, wróciliśmy cali i zdrowi, szczęśliwi że przeżyliśmy tę wyprawę, a jednocześnie zdruzgotani tym, co się wydarzyło w tym małym miasteczku zwanym JASŁO. Serce nas bolało, że jednak nie da się uratować już niczego. Zapadła decyzja, UCIEKAMY, uciekamy gdzie nie będzie ZOMBI, uciekamy gdzie nie będzie WILKÓW i śmiertelnej ciszy, UCIEKAMY tam gdzie jest zabawa, gdzie ludzie są życzliwi i ŻYWI.
Drogi czytelniku, jeśli nie jesteś zainfekowany, a WATAHA jeszcze cię nie dorwała, UCIEKAJ Z NAMI.
KONIEC