Znaleziono 1102 wyniki

autor: yorker
23 stycznia 2015, 00:25
Forum: Okolice Jasła
Temat: Likwidacja szkół w Gminie Tarnowiec
Odpowiedzi: 46
Odsłony: 20227

Re: Likwidacja szkół w Gminie Tarnowiec

Zabawna ta dyskusja... wszyscy myślą o tym samym, tylko innymi słowami, a jeden na dodatek się awanturuje...
autor: yorker
22 stycznia 2015, 23:05
Forum: Okolice Jasła
Temat: Likwidacja szkół w Gminie Tarnowiec
Odpowiedzi: 46
Odsłony: 20227

Re: Likwidacja szkół w Gminie Tarnowiec

dragoness pisze:
Sun Tzu pisze:
Jeżeli wiesz gdzie jest klasa z 35 uczniami to daj znać, powiadomię kuratorium
3a I LO Jasło. Biegnij durniu jutro do Kuratorium...
Ograniczenie do 25 jest tylko w podstawówkach. W średnich ładują tyle, ile krzeseł w sali. Albo więcej. U mnie w zeszłym roku było 36. :rozpacz:
Jak sobie dałaś rade w tej małej salce ? Na angielskim? :rotfl:
autor: yorker
22 stycznia 2015, 21:22
Forum: Okolice Jasła
Temat: Likwidacja szkół w Gminie Tarnowiec
Odpowiedzi: 46
Odsłony: 20227

Re: Likwidacja szkół w Gminie Tarnowiec

Gonzo3 pisze:W Gminie Tarnowiec szykuje się likwidacja szkół, tym razem: Czeluśnica, Umieszcz i Łajsce.
http://www.tarnowiec.eu/index.php/aktua ... y-30012015
Bardzo dobra decyzja nowego wójta. Z tego co znam człowieka, to ufam, że stworzy on lepsze warunki dla Stowarzyszeń przejmujących "likwidowane" szkoły, niż jego poprzednik. Mimo problemów, przeciwności, niechęci władz poprzedniej kadencji, w gminie Tarnowiec powstało Stowarzyszenie Unia Szkół http://www.uniaszkol.strefa.pl/
Jestem jego członkiem-założycielem. Od lat obserwuje i pomagam jak mogę w funkcjonowaniu tego dzieła.
Stowarzyszenie to prowadzi 3 "zlikwidowane" kilka lat temu szkoły i z tego co wiem rodzice współpracują z nauczycielami w procesie nauczania. Zbudowali dobrze funkcjonującą wspólnotę.
Rodzice uczniów, nauczyciele zaaferowani nowymi "likwidacjami" powinni szukać inspiracji w "Unii Szkół" i nie bać się zmian. Z nowym wójtem będzie tylko lepiej.
autor: yorker
22 stycznia 2015, 15:43
Forum: Wolna strefa
Temat: Rząd PO, oceny, opinie.
Odpowiedzi: 4033
Odsłony: 458237

Re: Rząd PO, oceny, opinie.

Kto to jest/była Iwona Sulik?
Rzecznik rządu?
autor: yorker
22 stycznia 2015, 15:40
Forum: Nasze miasto
Temat: Liwkidacja Straży Miejskiej - czy coś z tego będzie?
Odpowiedzi: 77
Odsłony: 16792

Re: Liwkidacja Straży Miejskiej - czy coś z tego będzie?

Zdaje mi się, że to nasze jasielskie referendum jest tak organizowane żeby nic z niego nie było, więc nie ma co robić sobie nadziei.

Zrobiono akcje zbierania podpisów, stoliczki w rynku, pod sklepami, połączono z wyborami.Nawet ładnie to wyglądało, byłem pod wrażeniem. Ktoś liczył na łatwy wjazd do Rady Miasta, Rady Powiatu, nie fuksło się. I potem ktoś postanowił zarżnąć inicjatywę, którą budowało wielu...tak mi się przynajmniej zdaje.., bo coś cicho ostatnio.

Po wyborach ktoś kogoś poparł i pozostało tylko czekać co z tego wyniknie?
Teraz ktoś siądzie sobie do komisji referendalnej, weźmie parę stówek i na tym chyba koniec...?
był GoWin,
teraz będzie KORWiN http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/ ... Czolka3Img :rotfl:
autor: yorker
21 stycznia 2015, 11:28
Forum: Wolna strefa
Temat: Jak przelać pieniądze ze Szkocji do Polski?
Odpowiedzi: 8
Odsłony: 2881

Re: Jak przelać pieniądze ze Szkocji do Polski?

Przelewem na konto (potrzebny IBAN)
albo np western union http://www.westernunion.pl/WUCOMWEB/sta ... ethod=load

od czego jest google?
autor: yorker
20 stycznia 2015, 12:49
Forum: Wolna strefa
Temat: Co dalej z Ukrainą?
Odpowiedzi: 1914
Odsłony: 265201

Re: Co dalej z Ukrainą?

Sun Tzu pisze:Przypomnę, że to III Rzesza rozpoczęła wojnę w Europie; przypomnę, że to Japonia zaatakowała USA; przypomnę, że to Rosja zaatakowała Ukrainę. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę, więc nie bardzo rozumiem, dlaczego bombardowanie Drezna czy Hiroszimy miałbym uznać za zbrodnię? I jeszcze jedno:na czym niby polega to "poświęcanie rodaków"?
Japonia wcześniej zaatakowała swoich sąsiadów (ale to szczegół)

III Rzesza w osobie Hitlera, Japonia w osobie Tojo, Rosja w osobie Putina...agresorzy wielkich wojen sprawowali raczej władzę dyktatorką...
nikt nie przeprowadzał "referendum czy wypowiedzieć wojnę", więc obywatele bezpośredniego wpływu na nią nie mieli, ale bezpośrednio odczuli jej skutki.
Zbrodnią (może ludobójstwo byłoby lepszym określeniem) nazywam każdą wielką akcję pozbawiania życia ludzi i nie patrze na to kto był agresorem,kto pisał historię, śmierć jest zawsze sprawą godną potępienia.

W kontekście relacji pol-ukr zwracam jedynie uwagę na to, że dalszy dialog, dyskusja o wzajemnych zbrodniach/ludobójstwach, powstaniach, itd. będzie efektywniejsza i wpłynie na pozytywne postrzeganie Polski/Polaków jedynie w przypadku jeśli to my pierwsi wyciągniemy rękę. Uwagi/prośby przyjaciela zawsze lepiej znieść i przyjąć, niż uwagi wroga.
autor: yorker
19 stycznia 2015, 19:33
Forum: Wolna strefa
Temat: Co dalej z Ukrainą?
Odpowiedzi: 1914
Odsłony: 265201

Re: Co dalej z Ukrainą?

Sun Tzu pisze:
Pamiętajmy też o nalocie dywanowym na Drezno.
Jak z tego zestawienia widać, były to całkowicie pozbawione znaczenia militarnego miasto w III Rzeszy...
A kto napisał,że było pozbawione znaczenia militarnego?!

Czy Twoim zdaniem zbrodnie dzielą się na usprawiedliwione i nie usprawiedliwione?
Jak zatem przebiega dychotomia? Bardzo proszę o wyjaśnienie.
autor: yorker
19 stycznia 2015, 13:45
Forum: Wolna strefa
Temat: Co dalej z Ukrainą?
Odpowiedzi: 1914
Odsłony: 265201

Re: Co dalej z Ukrainą?

Wszystko zależy od punku widzenia. To jest całe sedno. Pisze o tym Wóycicki.
autor: yorker
19 stycznia 2015, 10:14
Forum: Wolna strefa
Temat: Co dalej z Ukrainą?
Odpowiedzi: 1914
Odsłony: 265201

Re: Co dalej z Ukrainą?

Sun Tzu pisze:
i odnośnie USA, czy uważasz, że zrzucenie 2 bomb atomowych w końcowym etapie wojny, tylko po to żeby sobie zrobić eksperyment, to nie jest zbrodnia?
Eksperyment? Rozumieć zatem należy, że Amerykanie powinni byli dokonać inwazji na japońskie wyspy macierzyste, gdzie zapewne miłujący pokój Japończycy powitali by ich "chlebem i solą" masowo się poddając jak to miało miejsce np. na Iwo-Jimie, Okinawie czy Tarawie. Wprawdzie amerykańscy sztabowcy szacowali (przyjmując skalę oporu japońskiego) potencjalne straty na poziomie ok. miliona osób, ale to kto by się tym przejmował? I po co? Oczywiście, najlepiej nie pamiętać, że parę dni po zrzuceniu bomby na Nagasaki Japonia się poddała...
Mówimy o zbrodni. Nie ironizuj.
A co ze zbrodnią Brytyjczyków na Kozakach, nic nie powiesz?
autor: yorker
19 stycznia 2015, 01:46
Forum: Wolna strefa
Temat: Co dalej z Ukrainą?
Odpowiedzi: 1914
Odsłony: 265201

Re: Co dalej z Ukrainą?

Sun Tzu pisze:
Trzeba mieć świadomość, że Ukraińska Powstańcza Armia miała w swojej historii także fakty, które były zbrodniami, ale tak samo było w przypadku praktycznie wszystkich sił zbrojnych w czasie II wojny światowej – zbrodniarze znajdowali się także w szeregach Armii Krajowej, armii amerykańskiej, brytyjskiej
Taaak... Nie słyszałem, by armia amerykańska, brytyjska czy też Armia Krajowa wymordowały na rozkaz swoich przełożonych kilkadziesiąt tysięcy bezbronnych cywilów poza obszarem działań wojennych, co zrobiła Ukraińska Powstańcza Armia w 1943 roku. A jeżeli pan Wiatrowycz nie widzi różnicy między zbrodniami dokonanymi przez pojedynczych żołnierzy czy nawet oddziały dowodzone przez oficerów niskiego szczebla a zaplanowaną akcją wymordowania kilkudziesięciu tysięcy ludzi to zamiast zajmować się historią powinien zająć się np. handlem pietruszką na lokalnym bazarze...
Zgadzam się. Tym bardziej uważam, że trzeba do Ukraińców wyciągać rękę i proponować nasze rozwiązania (vide IPN), przedstawiać "naszą wersję", opowiadać, zwracać uwagę, uczyć..itd. z czasem zrozumieją różnicę.
Dojdą do tego chętniej mając nas za przyjaciół, niż za wrogów.

PS
Odnośnie "zbrodni brytyjskich" ZBRODNIA W DOLINIE RZEKI DRAWY http://tylkoprawda.akcja.pl/teksty24.html złamanie obietnicy, wydanie kogoś na śmierć też jest zbrodnią. A wkleje tekst, bo warto przeczytać:
"Wiadomości", 1955, nr 43 (490); tekst według wydania: Józef Mackiewicz, Fakty, przyroda i ludzie, z przedmową Barbary Toporskiej (Dzieła t. 12), Kontra, Londyn 1993, s. 331-348, nadesłała p. Edyta Wagner.

Józef Mackiewicz
ZBRODNIA W DOLINIE RZEKI DRAWY

Gdy w roku 1673 pojawił się na Siczy Zaporoskiej Matiuszka Worobiew, chłop pańszczyźniany Dymitra Wiśniowieckiego, i ogłosił się rzekomym carewiczem Symeonem, a Moskwa zażądała wydania samozwańca, Kozacy odpowiedzieli dumnie, że "od wieków wiecznych" Sicz nie wydawała ludzi. Nie znaczy to oczywiście, by narody, podobnie jak pojedynczy ludzie, postępowały zawsze według dumnych oświadczeń, które o sobie samych głoszą; raczej łamią je tak często, jak tego życie wymaga. (w rezultacie i nieszczęsny Worobiew w rok później został poćwiartowany i zakopany w Moskwie w miejscu zwanym Błoto, obok Sieńki Razina.) Natomiast świadczy to, od jakich to już "wieków wiecznych" i w jak dalekim promieniu od centrum kultury chrześcijańskiej uważano tradycję niewydawania ludzi w ręce kata za rzecz, z której należy być dumnym.

Od tego czasu wygłoszono na świecie dodatkowo tysiące pięknych oświadczeń, napisano setki tysięcy wzniosłych słów, wykonano miliony uroczystych gestów w imię kultury i ludzkości. Ale gdy pierwszego czerwca 1945 wzeszło słońce na doliną rzeki Drawy, płynącej wąskim korytem południowych Alp, oświetliło ono następujący obraz: wielotysięczna ciżba na kolanach zasłaniająca się krzyżem; po łąkach i polach rozbiegane tabuny koni i wielbłądów; kobiety z dziećmi drapiące się na skaliste zbocza, uchodzące w śmiertelnym przerażeniu przez kulami i pałkami chrześcijańskich żołnierzy, zapędzających wszystko w ręce kata... – Co to było?

A no, gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym ironicznie: wydawania "Azjatów" w ręce europejskiego marksizmu.

Z ocalałych, przebywających obecnie w Ameryce b. generał Wiaczesław Naumenko, od dziesięciu lat zbiera dane, listy, zeznania świadków, rozproszone publikacje itd. Zgromadził, słowem, to co się nazywa materiałem historycznym. Posegregował, skonfrontował krytycznie, sprawdził autentyczności relacji i odrzucił co wkraczało w dziedzinę legendy.

Cała sprawa nie interesuje mnie ze względów politycznych. Zacząłem ją badać raczej przez ciekawość rzeczy najgłębiej ludzkich, objętych niewłaściwym mianem "nieludzkich". Swojego czasu pisałem o Ponarach pod Wilnem, gdzie mordowano Żydów. Pisałem o Katyniu, gdzie mordowano oficerów polskich. Może zaważyła tu co nieco i ta okoliczność, że i w Ponarach, i w Katyniu byłem osobiście. Otóż byłem też w dolinie rzeki Drawy. Wprawdzie na kilka miesięcy przed opisywanymi wypadkami, ale znam teren, a teren wielkiej chwały czy wielkiej zbrodni ma w sobie zawsze coś przyciągającego. Teren! W danym wypadku spiętrzone fale rzeki, po których płynęły później trupy; łąki, po których biegały później bezpańskie konie; idealnie obojętne szczyty gór, jak zawsze pochłonięte wyłącznie mijaniem się z obłokami; cała przestrzeń dramatu od Villach poprzez Spittal, Steinfeld, Oberdrauburg i Lienz, z ich spiczastymi wieżami kościołków katolickich, które dzwoniły o zmiłowanie nad ludem prawosławnym, zanim im władze brytyjskie tego dzwonienia nie zakazały.

I jeszcze jedno: widziałem tych ludzi latem 1944, gdy przeprawiali się Pilicę. Spotkałem ich w Częstochowie: barankowe czapki w czerwonym denkiem; czarne od wiatru i kurzu, milczące, ponure twarze; chude krowy uczepione do wozów. Żadnej eskorty. To nieprawa, żeby ich kto gnał. Sami ciągnęli na zachód. Nieskończone tabory. Na tle europejskich kamienic robili istotnie wrażenie egzotyczne: "Azja" uciekająca przed bolszewikami.
Odwrót na Alpy

26 kwietnia 1945 skapitulowały wojska niemieckie we Włoszech. 27 ujęto Mussoliniego. W tym czasie na terenie republiki faszystowskiej północnych Włoch znajdowała się grupa atamana Domanowa, czy jak sama siebie nazwała: "kozacki Stan", rozłożona w rejonie miasta Tolmezzo, łącznie pod bronią przeszło siedem tysięcy ludzi. Zgrupowanych koło wojska ludzi cywilnych, więc żon, dzieci, starców i inwalidów, było 8435. Cyfry te pochodzą z końca roku 1944 i nie są zupełnie dokładne. Poza tym w ciągu zimy spływały do Włoch dalsze fale uchodźców. Przybyły też później pułki kozackie ósmy i dziesiąty, których liczebność nie jest bliżej znana. Prócz tego, w pobliżu Gemony stacjonował trzeci pułki zapasowy (około 2500 ludzi), ale ten, w odróżnieniu od sił głównych Domanowa, skapitulował wobec partyzantów włoskich, wywieziony został na południe i wydany bolszewikom w innych okolicznościach.

Odmienną też grupę stanowił XV korpus kozacki w składzie trzech dywizji, operujący na Bałkanach przeciwko wojskom Tity. W tym okresie cofał się już na Graz i tam został wydany.

Przy grupie atamana Domanowa znajdował się znany szeroko z wojny domowej gen. Krasnow, głośny pisarz emigracyjny, wódz ruchu kozackiego, wówczas starzec siedemdziesięciosześcioletni, faktycznie nie sprawujący bezpośredniej władzy. W nocy z 27 na 28 kwietnia do kwatery Dornanowa zgłosiło się trzech oficerów z czerwonej partyzantki włoskiej, żądając złożenia broni. Domanow oświadczył, że kapitulować będzie jedynie wobec Anglików, złożenia broni odmówił, natomiast obiecał Włochom, że w ciągu trzech dni wycofa się na północ za Alpy. W ten sposób rozpoczął się pierwszy akt dramatu.

Ruszono jedyną wolną jeszcze drogą w góry, na Paluzzo. Stąd na przełęcz Plöcken-Pass na wysokości 1300 m, granicę Austrii. Na dole, gdy odchodzili, kwitły już migdały, zaczynało się włoskie lato. Teraz zamiast pinii zjawiły się po obu stronach drogi sosny, zamajaczyły białą korą brzozy, zaczęły się świerki. Zaczął się deszcz, który niebawem przeszedł w wilgotny, lepki śnieg. Zaczęły się też pierwsze oznaki rozprzężenia. Przodem maszerował sztab, warsztaty i główne tabory, za czym stanice dońskie, kubańskie, w końcu terskie. Domanow pozostał jeszcze w Tolmezzo, oczekując oddziałów ściągających z rejonu Udine.

Droga na Plöcken-Pass wije się serpentyną. Cały dzień i noc na 3 maja padał śnieg. Samochód, którym jechał gen. Krasnow wraz z żoną i adiutantem, utknął. Przyczepiono go do sztabowego autobusu i ciągnięto na linie. O 22.30 Krasnow minął przełęcz i stanął we wsi Mauthen-Kötschach.

Piątego maja podciągnął Domanow z ariergardą. Szóstego wysłał przodem delegację z białą flagą do Anglików. Delegacja wróciła z wiadomością, że brytyjski generał brygady oświadczył co następuje: nic konkretnego o dalszym losie Kozaków powiedzieć nie może; może jedynie zapewnić, iż w żadnym wypadku nie będą wydani Sowietom.

Czekolada dla dzieci i "słowo honoru" dla starszych

Po drugiej stronie, w dolinie, była wiosna. Po kamieniach pieniąc się pędziła rzeka Drawa. Konie, schodząc po szarym asfalcie austriackiej drogi, szeroko rozdymały chrapy, Wdychając soczystą zieleń nadbrzeżnych kwiatów na tych łąkach. Smoliście pachniały na słońcu sosny i świerki. Wodospad górski wodnym kurzem rozbijał się po skałach. Zakątek przez wojnę zapomniany; dolina cichych pól i skowronków nad nimi.

W północnej części miasta Lienz, przepołowionego rzeką Drawą, stanął kwaterą sztab atamana Domanowa. Gen. Krasnow z żoną zamieszkał w osobnej willi w odległości czterech kilometrów od miasta, którą mu uprzejmie wyznaczyły władze brytyjskie. Na prawym brzegu stanęła kozacka szkoła junkierska, dalej – przyboczny dywizjon i pierwszy pułki konny. Wzdłuż lewego brzegu: żandarmeria kozacka, pułki dońskie, kubańskie i terskie. Następnie tabory i warsztaty. Przestrzeń na wschód od wsi Nikolsdorf aż do Oberdrauburg zajęły oddziały kaukaskie, tzw. Legion Kaukaski pod wodzą Sułtan-Kelecz-Gireja. Rodziny i uchodźcy cywilni znaleźli wygodne pomieszczenie w barakach b. obozu dla jeńców brytyjskich Peggetz, odległego o półtora kilometra od Linzu.

W południowej części miasta znajdował się sztab brytyjski. Kozakom pozostawiono na razie broń, a z dniem 15 maja poczęto wydawać prowiant. Zadymiły niezliczone ogniska koło szałasów i namiotów. Wzniesiono polowe cerkiewki. Była Wielkanoc. Wydawano też nowe mundury. Dowódca jednej z brygad kozackich zwrócił się do władz brytyjskich z za pytaniem, czy mają nadal prowadzić ćwiczenia wojskowe.

– Oczywiście – odpowiedziano. – Będziecie może już wkrótce potrzebni.

Nie była to żadna rewelacja, a raczej potwierdzenie ogólnego optymizmu politycznego. Znaleźli się wprawdzie pesymiści, którzy przepowiadali, że zaproponują Kozakom służbę w koloniach. Ale tacy należeli do wyjątków. Szkołę junkierską odwiedziło kilku oficerów brytyjskich. Gdy tłumaczka odpowiadała im, że niektórzy zrobili tysiące kilometrów, aby wydostać się spod jarzma bolszewickiego, oficer brytyjski westchnął:
– Niech ich Bóg wspomaga.

Szesnastego maja, nazajutrz po wydaniu obfitych porcji żywnościowych, kazano Kozakom złożyć broń, pozostawiając ją tylko oficerom i żandarmerii.

Istnieje stare jak świat doświadczenie ludzkie, że jak w życiu cywilnym nie oddaje się pieniędzy, tak w życiu wojskowym nie oddaje się broni inaczej niż pod – murowany weksel! Cóż począć jednak, gdy inni pouczają, że optymizm i wiara zdolna jest poruszyć góry.

Do siedziby prywatnego banku kozackiego, umieszczonego w jednym z budynków Lienz, przybył rano oddział żołnierzy brytyjskich i zażądał wydania kluczy od kasy. Mimo protestów, że kasa zawiera wyłącznie prywatne pieniądze Kozaków, żołnierze władowali ją na ciężarówkę i wywieźli. Tymczasem brytyjski oficer łącznikowy nakazał rozdawnictwo dzieciom pomarańcz i czekolady. Zaproponował organizację koncertów i w tym celu odszukanie odpowiedniej sali w mieście. Salę odszukano. Obiecał ją pięknie odremontować na koszt władz okupacyjnych. Obiecał zbudować kuchnie kryte, by Kozacy nie potrzebowali gotować na ogniskach. Istotnie zaczęto już zwozić cegłę. W końcu wystąpił z projektem wydawania gazety kozackiej. W tym celu do lokalu b. niemieckiego Arbeitsamtu zwołał naradę, na którą przybyło dwanaście osób z redaktorem Tarusskim na czele. Oficer wyłożył swój plan, zapewniając dostarczenie niezbędnych środków finansowych. Na razie zaś poprosił o – imienny spis wszystkich dziennikarzy. Wręczono mu go z gotowością.
– Tank you very much – odpowiedział oficer.

W kilka dni później Tarusski popełnił samobójstwo...
Ale nie wybiegajmy naprzód.

Wczesnym rankiem 27 maja podano do powszechnej wiadomości, że całe wojsko kozackie będzie otrzymywało pełne racje armii brytyjskiej.
– Hurra! – wołano po namiotach i szałasach.

W kilka godzin później, o dziesiątej rozkazano wszystkim oficerom i żandarmerii oddać broń do dwunastej w południe. Na pytanie atamana Domanowa, wyjaśniono, że chodzi tu tylko o zamianę broni na bardziej jednolitą i nowoczesną.

Nazajutrz, 28 maja , powiadomiono Domanowa, że wszyscy oficerowie i urzędnicy wojskowi mają się przygotować na godzinę pierwszą po południu do wyjazdu na specjalną konferencję z władzami brytyjskimi.

Dzień był upalny. Niebo bez chmurek. Wynikło zagadnienie, w co się ubrać na konferencję, do której większość oficerów kozackich przywiązywała wielką wagę. Konferencję z najwyższymi władzami brytyjskimi!

– Płaszcze brać? Wieczór może być chłodny.
– Ale skąd. Żadnych rzeczy, żadnych płaszczów – oficer rozstawił palce u ręki, a drugą zaginając palec po palcu zaczął wyliczać: – Moi panowie, o trzeciej rozpoczyna się konferencja w Villach, obrady potrwają godzinę, najwyżej półtorej; o piątej, najdalej o piątej trzydzieści, no powiedzmy o szóstej będziecie z powrotem.

Oficerowie zaczęli się szybko rozchodzić, ażeby zdążyć przebrać się w najlepsze mundury, wyglansować buty. W błyszczących epoletach zjawiali się na miejsce odjazdu. Ci ze starej emigracji przyczepili carskie ordery. W tej chwili... daleko gdzieś, zdawało się w górach, gruchnął strzał. Nikt wówczas nań nie zwrócił uwagi. To zastrzelił się podesauł Gołowiński, "taki dziwak", jak o nim wczoraj mówiono: jedyny, który odmówił wydania broni. Samochody już podjeżdżały.

Tam, gdzie nie działa doświadczenie, działa czasem instynkt; niektóre z żon zaczęły raptem, bez żadnej widocznej przyczyny, płakać.
– Proszę uspokoić żony – powiedział oficer do tłumaczki. – Daję słowo brytyjskiego oficera, że ich mężowie wrócą najpóźniej pomiędzy piątą a szóstą wieczorem.

Dzień był upalny. Może dlatego godziny wlokły się tak długo. Przyszła wreszcie piąta, czekano do szóstej... Minęła siódma... Na konferencję wyjechało parę tysięcy oficerów. Żaden z nich nie wraca. Straszliwe przeczucie zaczęło ogarniać pozostałe rodziny. Żołnierze także zaczęli się gromadzić i rozprawiać.

Nikt oczywiście nie mógł wiedzieć o tym, że już pięć dni temu, 23 maja 1945, pomiędzy władzami brytyjskimi i sowieckimi stanął w Wiedniu układ o wydaniu wszystkich oficerów i ich rodzin w ręce władz sowieckich.

W stanicach wzdłuż Drawy przystąpiono w końcu do przygotowywania posiłku wieczornego.

"Konferencja"

Zanim przejdę do opisu jej przebiegu, chciałbym zatrzymać się na chwilę nad niewątpliwie ciekawym zagadnieniem: w jaki sposób tysiące oficerów ze starymi generałami na czele mogło do tego stopnia naiwnie dać się uprowadzić w pułapkę? Zaszedł wszak wypadek, który powinien był wywołać niepokój. 27 maja przybył do Lienz gen. Szkuro, stary emigrant, który nigdy obywatelem sowieckim nie był. Jeden z wybitniejszych generałów wojny domowej, przy tym w okresie wspomagania "białych" przez Wielką Brytanię odznaczony wysokim orderem brytyjskim. Zgotowano mu przyjęcie entuzjastyczne.

Nazajutrz... czyli właśnie owego 28 maja, do kwatery gen. Szkuro przybyło dwóch oficerów brytyjskich, aresztowało go i wywiozło w niewiadomym kierunku.

Wypadek ten, sam przez się mogący wzbudzić poważniejsze refleksje, utonął wszakże w rozgardiaszu i komentarzach na temat konferencji. Zwołanie jej nie stało w sprzeczności, a raczej wydawało się większości logiczną konsekwencją optymistycznych oczekiwań. Każdy chciał być raczej obecny niż nieobecny. W nieunikniony konflikt z Sowietami wierzyło 90% Drugiego Korpusu polskiego we Włoszech, jak wierzyło pół Europy. Poza tym Kozacy byli skłonni wszystkie zalety pod słońcem przypisywać Brytyjczykom. Nigdy jeszcze słowo "gentleman" nie było w tak krótkim czasie tylokrotnie wypowiedziane i komentowane. Gdy zaś z ust tych "gentlemanów" padały zapewnienia poparte honorem oficerskim, rozproszyły się ostatnie wątpliwości nielicznych sceptyków.

Nieco odmienne było zachowanie się samego atamana Domanowa (powieszonego później w Moskwie). Zwoławszy na rozkaz brytyjski wszystkich oficerów, na pytanie zadane przez jednego z dowódców pułku: "Co nas czeka?", odpowiedział:
– Chyba nic dobrego. Zapewne druty.
– Co robić z oficerami, którzy zaczną uciekać w góry?
– Pan jest dowódcą pułku. Pan mnie zrozumiał.
W istocie jednak nie zrozumiał. Tym bardziej, że sam Domanow jechał, a wypowiedź jego świadczyć może, że i jego przewidywania nie posunęły się w pesymizmie dalej niż brytyjski obóz jeniecki.

O pierwszej po południu zajechały ciężarówki. Według prowizorycznych obliczeń pojechało: generałów 35, pułkowników 167, podpułkowników 283, esaułów 375, podesaułów 460, sotników 526, chorążych 756, urzędników wojskowych 124, personelu lekarskiego 15, fotografów 2, oficerów łącznikowych 5 i 2 duchownych.

Dopiero w ciężarówkach coś ich tknęło. Zaciągnięto brezenty. Koło szoferów siedli żołnierze uzbrojeni w pistolety automatyczne. Ktoś próbował zaśpiewać, ale urwał. Po przejechaniu 12 km kolumna się zatrzymała. Podjechały lekkie czołgi. Droga wiodła wzdłuż Drawy przez Greifenburg – Steinfeld –Sachsenburg – Möllbrücke do... Przerzucić się psychicznie z jednej skrajności w drugą nie jest łatwo; z poczucia bezpieczeństwa w strach, z zaufania w rozpacz. Ilu potrafiło tego dokonać nie jest dokładnie znane. Przyjmuje się hipotetyczną cyfrę pięciu oficerów, którzy zeskoczyli w biegu i uciekli w lasy.

Od Möllbrücke, wciąż korytem Drawy, droga skręca raptownie na południo-wschód i o trzynaście kilometrów dalej leży miasto Spittal. Samochody wjechały w bramę obozu otoczonego potrójnym rzędem drutów kolczastych. Gęsto rozstawione posterunki. Zaczął się wyładunek.

Oficerów podzielono od razu według rang, przydzielając każdej grupie osobny barak. Wewnątrz panował brud i nieład, na ziemi leżała stara słoma. Po godzinie dowódca angielski wezwał trzech generałów kozackich, w tej liczbie Domanowa i Tichockiego, i oświadczył im lodowato:
Proszę powiadomić wszystkich oficerów, że zgodnie z umową zawartą pomiędzy rządem Jego Królewskiej Mości i Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich, przekazani zostaną do rozporządzenia sowieckich władz wojskowych. Odjazd ze Spittal nastąpi jutro o czwartej rano.
Tichockiemu zrobiło się słabo i upadł.

Paraliżująca rozpacz

Choćbyśmy się nie wiem jak starali odciąć od tzw. "psychiki wschodniej", pojmiemy wszelako łatwo, że to co najbardziej musiało zaskoczyć przeszło dwa tysiące oficerów dońskich, kubańskich, terskich... Gruzinów, Osetyńców, Karaczanów, Inguszów itd., to był niewątpliwie "styl" załatwienia całej sprawy. Styl zresztą odmienny również od procedury, która by była zastosowana w podobnych wypadkach na całym kontynencie europejskim. Gdzie indziej mogło być raczej gorzej, ale – "nie tak"... I właśnie to zaskakujące, to "nie mieszczące się w głowie" spotęgowało jeszcze paraliż psychiczny, który opanowuje zazwyczaj skazańców przed wykonaniem wyroku.

Najbardziej niezwykłym objawem bohaterstwa ubiegłej wojny było niewątpliwie powstanie getta warszawskiego. Ci, co wzruszają ramionami, twierdząc, że Żydzi "nie mieli ani innego wyjścia, ani żadnej nadziei", zdradzają głęboką nieznajomość psychiki ludzkiej. Właśnie: najtrudniej jest walczyć bez nadziei! W Katyniu tylko 4% oficerów miało skrępowane ręce.

W Spittal też nikt nie rzucił się na Brytyjczyków z gołymi rękami. Zaczęli zrywać z siebie dystynkcje oficerskie i ordery, zdzierać czerkieski, szarpać paradne mundury włożone na "konferencję". Niektórzy na podłogę baraków rzucali nawet poświęcane krzyżyki. Dziennikarz Tarusski powiesił się pierwszy. Starzy emigranci próbowali redagować petycje; dochodziło do gorszących kłótni zupełnie bezprzedmiotowych, albowiem petycji tych nie tylko nikt nie rozpatrywał, ale nawet nie przyjmował. Przez pewien czas nadzieję pokładano jeszcze w gen. Krasnowie, ze względu na jego bądź co bądź głośne nazwisko i osobistą znajomość z gen. Alexandrem. Chciano przywołać zza drutów przedstawiciela władzy okupacyjnej, żeby rozmawiał z Krasnowem. Staruszek nie mógł stać i czekać, więc wyniesiono mu przed druty krzesło. Żołnierz brytyjski kopnął krzesło i rozleciało się w drobne kawałki.

W nocy powiesił się płk Michałow, ale w ostatniej chwili odcięto go z pętlą. Nazajutrz, 9 maja, o świcie, dwaj duchowni prawosławni wyszli na plac przed barakami i rozpoczęły się uroczyste modły o zmiłowanie. Wokół nich stłoczył się tłum zarówno prawosławnych, jak muzułmanów.

O szóstej rano przybyły zapowiedziane ciężarówki. Gromadnie odmówiono dobrowolnego wsiadania. Wówczas na dany rozkaz zaczęli zbliżać się żołnierze uzbrojeni w pistolety automatyczne i grube pałki. Oficerowie kozaccy stłoczyli się, wziąwszy się pod ręce. Nic nowego pod słońcem! Żołnierze brytyjscy zaczęli bić pałkami, bić po głowach i złączonych rękach. Wyrwano pierwszego oficera z szeregu i wrzucono do samochodu. Wyskoczył. Wtedy pobito go znowu i zapędzono powtórni. Znowu wyskoczył. Wówczas uderzeniami kolb i pałek powalono go na ziemię i skopano butami, aż zastygł be ruchu w kałuży krwi. Wrzucono go jak worek na dno ciężarówki... Ludzie zaczęli wsiadać.

Niektórzy z Brytyjczyków mrużyli oczy i zaciskali zęby. Inni bili z zacietrzewieniem. Był taki, który miał łzy w oczach. Był taki, który podszedł z koszykiem i wyciągając z kieszeni paczki z papierosami, zaproponował:
– Za jednego papierosa zegarek.
Cóż po zegarku!... A wszyscy już wypalili papierosy, które wzięli ze sobą na "konferencję". Oficerowie brali po papierosie i rzucali do koszyka po zegarku.

Zastrzelił się jeszcze gen. Siłkin. W ostatniej chwili powiesił się oficer Charłamow. Brytyjczycy zwolnili jednego z duchownych, dwu urzędników wojskowych i dwunastu lekarzy. Wypuszczono także wyrostka, Kozaczka-spadochroniarza o przezwisku "Ryżenki".

Oficer brytyjski podszedł do dowódcy oddziałów kaukaskich Sułtan-Kelecz-Gireja, oświadczając, że wyznacza go szefem, odpowiedzialnym za zachowanie się oficerów kaukaskich. Sułtan-Kelecz-Girej splunął mu pod nogi.

Krasnow nie wyszedł na plac. Siedział w otwartym oknie baraku i patrzył. Żołnierze brytyjscy zauważyli go w ostatniej chwili i rzucili się, by go wyciągnąć przez okno. Kilku oficerów kozackich odepchnęło żołnierzy i wzięło atamana na ręce.

Wśród oficerów, wtłoczonych do ciężarówek, było 32% b. obywateli sowieckich i 68% starych emigrantów, którzy nigdy obywatelami sowieckimi nie byli.

Głodówka czterdziestu tysięcy

Powróćmy teraz do owej godziny ósmej wieczorem dnia poprzedniego, która takim strachem napełniała rodziny pozostałe w Lienz.

– Czy tłumaczka już przyszła? – spytał nerwowo oficer brytyjski.
– Yes, sir.
– Proszę zawołać.

Przed kancelarią stała jedna z ciężarówek, która wywoziła oficerów na konferencję. Powróciła pusta. Tłumaczka, zobaczywszy ją, zbladła i weszła do kancelarii.
– Gdzie są nasi oficerowie? – zapytała.
– Nie wrócą tutaj – odparł oficer.
– A gdzie są?
– Nie wiem.
– Pan przecież zapewniał, że będą najdalej o szóstej z powrotem. Więc pan oszukiwał?
– Droga pani, my jesteśmy tylko żołnierzami i wykonujemy rozkazy naszych przełożonych. Proszę natychmiast przygotować spis pozostałych oficerów.

W ten sposób masę kozacką pozbawiono kierownictwa. Do drugiej w nocy ludzie chodzili z miejsca na miejsce i gadali, a później poszli spać. Nazajutrz, 29 maja, o dziewiątej rano zjawił się młody oficer brytyjski i wręczając tłumaczce tekst odezwy, nakazał ją natychmiast rozpowszechnić.
"Kozacy! Wasi oficerowie okłamywali was i prowadzili fałszywą drogą! Zostali aresztowani i już nie powrócą. Teraz, uwolnieni od ich wypływu i nacisku, możecie swobodnie mówić o ich kłamstwach i nareszcie będziecie mogli wypowiadać nieskrępowanie wasze przekonania i wasze pragnienia. Wszyscy powrócicie do ojczyzny..." itd. Widać było, że tekst ułożyły władze sowieckie. Dalej następowało wezwanie do bezwzględnego poddania się rozkazom brytyjskim.


O dziesiątej rano zapowiedziano, że 31 maja o siódmej rano rozpocznie się repatriacja pułków kozackich i ich rodzin.

Było jasno, ciepło, pogodnie. Wiadomość wydała się piorunem z jasnego nieba! Powstała panika. W baraku nr 6 obozu Peggetz zwołano prowizoryczną naradę. Na wodza ad hoc organizowanej akcji biernego oporu wysunięto podchorążego Połunina. Ogłoszono powszechną głodówkę i rozklejono plakaty zredagowane po angielsku: "Wolimy głód i śmierć tu niż powrót do Związku Sowieckiego!" We wszystkich obozach i stanicach wywieszono czarne flagi. Na placach obozowych zbudowano prowizoryczne ołtarze i duchowni odprawiali przy nich dzień i noc nabożeństwa, spowiadając i udzielając komunii. Naturalnie nie obeszło się bez pisania zbiorowych petycji: do króla i królowej, do biskupa Canterbury, do Churchilla, do papieża, do króla serbskiego Piotra, do gen. Eisenhowera, do parlamentów krajów demokratycznych... Wojskowa kancelaria brytyjska petycje przyjmowała i rzucała do kosza.

– Trzymajmy się, Trzymajmy się! – podawano z ust do ust. – Trzymajmy się razem, a nic nam nie zrobią. Nie dopuszczą do ostateczności!

Po barakach, namiotach i szałasach rozdmuchiwano przy nie zapalonych z powodu głodówki ogniskach iskry nadziei. Tak minął dzień trzydziesty maja. Wieczorem zapowiedziano, że wskutek przypadającego na dzień następny katolickiego święta Bożego Ciała, repatriacja została przesunięta na dzień pierwszy czerwca.

Wieczorem trzydziestego pierwszego wyłączono dopływ wody w barakach.
1 czerwca 1945

Czytałem gdzieś, że był taki niegrzeczny chłopczyk, który, gdy go ojciec chciał sprać pasem, składał pobożnie ręce i klękał do modlitwy, bo modlitwy nawet ojciec nie ma prawa przerywać... To chyba było jeszcze w tamtym wieku, przed rokiem 1914. Pierwszego czerwca próbowało tego sposobu kilkadziesiąt tysięcy w dolinie rzeki Drawy. Ale był to już rok 1945...

Od świtu utworzyła się olbrzymia procesja, która ruszyła do kaplicy polowej w obozie Peggetz. Przodem kroczyli duchowni w ornatach. Niesiono krzyże, chorągwie, księgi, zapalone świece. Słońce zaledwie wzeszło i ledwo różowiły się śniegi na szczytach Alp. Myczały krowy kozackie, nie dojone w ogólnym zapamiętaniu. Po pastwiskach rozłaziły się nie dopatrzone konie i wielbłądy Astrachańców. Nad Drawą wisiała jeszcze mgła. Niepisanym nakazem postanowiono przybrać postawę biernego oporu.
– Tylko nie ruszać Anglików! Modlić się. Obroni Przenajświętsza Bogurodzica.

Tak zrobiono. Modły trwały bez przerwy, ale około ósmej rano zbliżyły się szerokim wachlarzem czołgi brytyjskie i stanęły w odległości stu metrów. Od strony baraków zajechały ciężarówki, do których miano ładować ludzi i odwozić na stację do oczekujących pociągów. Cały zaś obóz otoczony został tyralierą żołnierzy zbrojnych w karabiny z nasadzonymi bagnetami, pistolety automatyczne i pałki. Jeszcze przez krótki czas trwały nabożne pieśni, gdy nagle żołnierze rzucili się na tłum, rozrywając łańcuch rąk i bijąc po głowach kolbami i pałkami. Powstała panika, krzyki, deptano i zadeptywano się wzajemnie. Tłum, cofając się, zaczął napierać na parkan odgraniczający obóz od pola. Parkan runął pod naciskiem. Ale na polu też stały czołgi. Żołnierze strzelali nie w górę, lecz pod nogi. Zbitych i okrwawionych chwytano i wleczono do ciężarówek. Również w dalszych obozach rozległy się strzały. Ludzie rzucali się na oślep, uciekali w lasy, skakali do rzeki. W nieopisanym tumulcie rozbiegły się tabuny koni. Miejscowa ludność początkowo żegnała się nabożnie krzyżem świętym, gdy jednak ktoś zrobił początek, rzuciła się, by grabić opustoszałe namioty, łapać konie, zabierać bydło. Wtedy księża katoliccy kazali bić w dzwony i nawoływać ludność do zaprzestania hańbiącej grabieży. Na wieżach kościelnych pojawiły się też czarne chorągwie.

Tymczasem główna masa ludzka w Peggetz, cofając się przed zbrojnymi żołnierzami, usiłowała jeszcze wyrywać z ich rąk tych, których już schwytali. Wtedy to padł pierwszy Kozak przebity bagnetem. Tłum odpłynął i odsłonił ołtarz. Pop wyciągnął ku żołnierzom Ewangelię, ale wytrącono mu ją z rąk bagnetem. Jeden z Kubańców zasłonił się obrazem Matki Boskiej, otrzymał jednak cios w skroń i skóra wraz z włosami zwisła mu na ucho. Trzeci próbował parować cios chorągwią św. Mikołaja Cudotwórcy, uderzenie pałki wdeptało Mikołaja Cudotwórcę w błoto.

Improwizowana kaplica, ołtarz, obrazy, kielichy, wszystko zostało przewrócone i stratowane. Nagle ktoś krzyknął, inni go podtrzymali, i rozległo się zgodne a groźne: "Urrra!". Wydawało się, że Kozacy sami chcą przejść do natarcia. Żołnierze brytyjscy prędko zawrócili i zaczęli wystawiać karabiny maszynowe. Jedne z duchownych, ratując sytuację, wezwał ponownie do modlitwy...

Gdy się modlono, żołnierze, pozostawiając na placu rannych i trupy zatłuczonych i zakłutych bagnetami, zwrócili się do baraków, wywlekając ukrywających się tam ludzi i pakując do samochodów. Jeden z Kozaków stawiał czynny opór, więc powalono go na ziemię, dwóch ciągnęło za nogi, z trzecie podpychał go końcem buta w ciemię. Pewna kobieta miała na ręku okrwawione dziecko. Żołnierz opatrzył dziecko własnym bandażem, ale mimo zaklinań, oboje wpakował do ciężarówki. Spośród żołnierzy brytyjskich czekających opodal czołgów, wielu okazało współczucie. Mówią o jednym, który łamanym rosyjskim szepnął:
– Nie dawajcie się, oni nie mają prawa.

Mała dziewczynka podeszła do innego i podała mu kartkę napisaną po angielsku: "Zabijcie nas, ale nie oddawajcie bolszewikom". Żołnierz przeczytał, schował do kieszeni i nagle zapłakał. O piątej po południu do tłumu podjechał w dżipie oficer brytyjski i oświadczył przez głośnik:
– Kozacy! Jestem pod wrażeniem waszej bohaterskiej postawy, ale w myśl umowy jałtańskiej, wszyscy, którzy byli obywatelami Związku Sowieckiego do pierwszego września 1939, muszą zostać repatriowani! Kto jest w posiadaniu dokumentów stwierdzających, że w tym czasie nie przebywał na terytorium Sowietów, niech je przedstawi.

W ten sposób, począwszy od piątej, de facto zaprzestano masakry na terenie największego skupiska w obozie Peggetz. Opodal dżipu, w którym stał oficer brytyjski, leżał zabity junkier, nieco dalej ciało kobiety obejmującej martwe dziecko. (Jak ustalono później na podstawie znalezionych przy trupach dokumentów, junkier pochodził z Dniepropietrowska, kobieta urodzona była na Kubaniu, a dziecko już we Włoszech.)

Tymczasem wzdłuż Drawy szła dalej wielka obława na ludzi, którzy mieli być wydani Sowietom. Strzelano do uciekających. Przypadkowo, czy też umyślnie zastrzelono kobietę, którą wykrył pies w krzakach. Były wypadki rzucania się pod czołgi. Gdy zabierano chorych i rannych ze szpitala, jeden z nich wyskoczył z okna na bruk. Dużo ludzi utonęło w Drawie. Wszyscy pamiętają kobietę, która płynęła rzeką na wznak, z przywiązanym na piersiach niemowlęciem. Obok, brzegiem biegł żołnierz brytyjski i usiłował wyłowić ją za pomocą długiej żerdzi. Ale nie mógł dosięgnąć. Wreszcie wody zagnały ją w małą zatoczkę. Dziecko było już martwe, a kobieta zmarła po kilku godzinach w szpitalu. Była to lekarka zawodu, rodem z Kubania, nazwiskiem Woskobojnikowa. Matka jej i czternastoletnia siostra utonęły.
Święty Teodozjusz Czernihowski

Na drugi dzień rozpoczął się następny akt dramatu, tak dobrze znany wszystkim emigrantom politycznym na świecie: wydobywanie dokumentów stwierdzający, że...; walka o świadectwa i upraszanie świadków; intrygi, zabiegi, machlojki i kombinacje wszelkiego rodzaju. Ale ani lament, ani zsyłka nie ustały. Biegały kobiety z rozwianym włosem, szukając wywiezionych w zamieszaniu dzieci; biegały płaczące dzieci, szukając wywiezionych rodziców. Lamentowano nad rozgrabionym mieniem. Tymczasem dalsze transporty odjeżdżały na wschód w odrutowanych wagonach, które w wypadkach zsyłek nie przez sojuszników, ale przez wrogów, zwykliśmy nazywać "bydlęcymi" . Wielu opanowało zniechęcenie i apatia. Tak np., gdy drugiego czerwca przystąpiono do wywożenia szkoły junkierskiej, z szeregu junkrów, którzy dotychczas stawiali największy opór, wyszedł jeden, zarzucił swój worek na plecy i machnął ręką:
– Ech, bratcy! Jadę do rodzinnego kołchozu...

I nagle wszyscy w milczeniu poszli jego śladem. Tegoż samego dnia wywożono pułki trzeci kubański i tersko-stawropolski. Kozacy uciekali w pojedynkę lub grupami. Początek wydawał się zawsze łatwy. Oto grupa sześćdziesięciu dotarła górami do włoskiej granicy i nie przekraczając jej zwróciła się na zachód, kierując na Innsbruck. Ażeby ominąć posterunki brytyjskie, szli szczytami, czasem po śniegu. Jedenastego czerwca wykrył ich samolot brytyjski i ostrzelał. Schowali się w szczelinach, ale jeden został ranny. Zabrali rannego i poszli dalej; jednak samoloty śledziły marszrutę. Gdy wypadło schodzić w przełęcz, natknęli się na zasadzkę i zostali ujęci, odstawieni do obozu i wydani bolszewikom, poza jednym, któremu udało się zbiec. Do organizacji obław w górach władze brytyjskie użyły też b. jeńców sowieckich, zwolnionych z obozów niemieckich.

Mało już kto się w dolinie modlił. Ikony i chorągwie leżały porozrzucane i połamane na ziemi. Tylko pewna Kozaczka do dziś dnia utrzymuje z uporem, że wszystko zawdzięcza św. Teodozjuszowi Czernihowskiemu. Kiedy z matką, dzieckiem na ręku i młodym bratem znalazła się w tłumie przeznaczonym do wysłania, ślubowała temu świętemu, że co piątek pościć będzie na sucho, jeżeli uda się jej wydostać z tego piekła. Jakoż zdarzył się pierwszy cud: cofający się tłum wypchnął ją wprost na most na Drawie. Zgubiła wprawdzie pantofle i biegła w skarpetkach, ale św. Teodozjusz skierował pogoń żołnierzy za większą grupą, która uciekała w lewo za mostem, podczas gdy ona z matką, dzieckiem i bratem pobiegła w prawo. W ten sposób zdołali dobiec gór i zaczęli się drapać na skały. Na pokaleczonych, bosych stopach minęli las, aż gdy się skończył, doszli do kamienistych łąk i śniegu. Trzeciego dnia natrafili na trupy: Kozak, kobieta i dziecko. Widocznie popełnili tu samobójstwo; nożem czy brzytwą, czy z ukrytego jeszcze pistoletu, nie chcieli sprawdzać. Tymczasem wyczerpały się już zabrane zawczasu do worka zapasy. Pragnienie gasili śniegiem. Co robić? Gdzie iść? Co jeść? Do kogo się zwrócić?... Jakoż pozostał tylko św. Teodozjusz Czernihowski.

– Idę – opowiada Kozaczka – i modlę się do Niego, a sama myślę: jakaż ja głupia, przecież z tych kamieni wokół chleba nie będzie. Nagle!... Za zakrętem skały drewniany domek. Przed nim stoi stary Kozak i wyłamuje okno. Zobaczył nas i kiwa ręką. Podbiegłam. Święty Teodozjusz Czernihowski!! Przez okno widać na stole leżące chleby!

Było to schronisko dla turystów. Znalazło się w nim jeszcze trochę kaszy, mąki, a także drzewo opałowe. Nazajutrz, po zjedzeniu i wyspaniu, ruszyli dalej. Ciągle krawędzią wiecznego śniegu. Gdy rozwarła się raptownie straszliwa przepaść, zdawało się, że nie ma już drogi. Ale stary Kozak długo się namyślał, obliczał, kombinował i wreszcie poprowadził. Po pięciu dniach, minąwszy trzy szczyty i cztery przełęcze, zdecydowali się zejść w dolinę. Tu w pierwszej napotkanej chacie podjęli się pracy w zamian za wyżywienie. I oto znowu zdarzył się cud.

Pewnego dnia przybył do wsi patrol brytyjski, szukając zbiegów.
– Postanowiłam – opowiada – nie dać się żywcem: wyskoczę z okna z dzieckiem i zabiję się. Ale na razie zaczęłam od modlitwy do św. Teodozjusza Czernihowskiego: "Nie dopuść do ciężkiego grzechu samobójstwa!". Wchodzi sierżant i każe pokazać papiery. Wyciągam, wręczam mu wiedząc, że z nich jasno wynika, że uciekłam z Lienz. Sierżant długo je czytał, jeszcze dłużej obracał w palcach, później popatrzył na mnie raz, drugi... Opuścił oczy i oddając papiery powiedział: "All right". I wyszedł.
Konie uratowały stu dwudziestu

Czytelnik słusznie zapytać może: to wszystko było z ludźmi, no dobrze, ale co się stało z tą masą koni? Koni nie wydano.

Konie kozackie, przeważnie nawykłe do równin, to nie muły. Nie nadawały się w większości do ucieczek górskich. Rozbiegły się w dolinie Drawy i pasły na cudzych polach i łąkach, razem z nielicznymi wielbłądami. Władze brytyjskie wyznaczyły uriadnika, kazały mu wybrać stu dwudziestu dobrych jeźdźców i zegnać wszystkie konie do jednego miejsca. Uriadnik zebrał oddział ze swoich staniczników, podzielił na dwie grupy po sześćdziesięciu ludzi i zaopatrzony w niezbędne przepustki zabrał się do roboty. Rozpoczęto od spędzania czerkieskich koni spod Oberdrauburga. W Lienz założono specjalny obóz koński i przeprowadzono rejestrację. Zdrowe konie odprawiono transportami kolejowymi. Gdy wysyłka się skończyła, oddział uriadnika skierowano do Villach w celu przytransportowania stamtąd koni kawalerii węgierskiej do bazy końskiej w Lienz. Jedyną troską Kozaków było tylko, ażeby nie trafić przypadkiem do transportu kolejowego... Poza tym żyli sobie dobrze. Gdy po kilku tygodniach nastąpiła likwidacja bazy, przybył oficer brytyjski w towarzystwie tłumacza:
– Kto z was chce wracać do ojczyzny?
Nastąpiło głuche milczenie.
– Znaczy nikt?
– Nikt! - odpowiedzieli jednym głosem.
– Dobrze. Nikogo więcej przymusowo repatriować nie będziemy.
Współistnienie z roku 1945

Powracam do zerwanego 29 maja wątku "konferencji" w Spittal. Zajechały cztery sztabowe autobusy i pięćdziesiąt osiem ciężarówek, nie licząc kilkunastu samochodów innego typu. Transport oficerów ochraniało: dwadzieścia pięć lekkich czołgów, stu pięciu motocyklistów, stu czterdziestu szoferów i pomocników uzbrojonych w pistolety automatyczne, siedemdziesięciu żołnierzy z pistoletami automatycznymi gotowymi do strzału, trzydziestu żołnierzy na czele pochodu, sześćdziesięciu ludzi na dwóch ciężarówkach zamykających pochód. Ilość ogólna uzbrojenia: trzysta dziesięć pistoletów automatycznych, sto dwadzieścia pięć karabinów maszynowych, dwadzieścia jeden lekkich armat.

Zanim ten ponury konwój osiągnął linie sowieckie, dwóch oficerów się otruło, a dziewiętnastu próbowało uciec. Z tych dziewiętnastu ucieczka udała się tylko czterem, piętnastu zastrzelono.
Dalsze dane są niepewne.
Dwunastu generałów, w tej liczbie Domanowa, Krasnowa, Sułtana-Kelecz-Gireja oraz Szkurę (odstawiony dopiero 31 maja specjalnym samochodem wraz ze swym adiutantem), wysłano do Moskwy i powieszono. Stu dwudziestu oficerów zastrzelił konwój sowiecki po drodze z Grazu do Wiednia. W Wiedniu rozstrzelano tysiąc trzydziestu. Zniknęło bez wieści wywiezionych na dalsze badania dziewięciuset osiemdziesięciu trzech. Dane te nie są ostateczne i wymagałyby sprawdzenia, gdyby takie sprawdzenie było możliwe.
Istnieją także obfite materiały dotyczące wydania trzech dywizji XV Korpusu Kozackiego w Judenburgu. Zastosowano tu metody niemal identyczne.


i odnośnie USA, czy uważasz, że zrzucenie 2 bomb atomowych w końcowym etapie wojny, tylko po to żeby sobie zrobić eksperyment, to nie jest zbrodnia?
autor: yorker
18 stycznia 2015, 23:43
Forum: Wolna strefa
Temat: Co dalej z Ukrainą?
Odpowiedzi: 1914
Odsłony: 265201

Re: Co dalej z Ukrainą?

Nadal poruszamy się w jednej płaszczyźnie dyskusji. Nadal mesjanizm.
No to kolejny tekst do przeczytania:

W. Wiatrowycz: Dla Ukrainy pamięć historyczna to podstawa do formowania tożsamości narodowej

Z Wołodymyrem Wiatrowyczem, dyrektorem ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej na temat kwestii związanych z pamięcią historyczną na Ukrainie i polsko-ukraińskich kontrowersji wokół tego tematu rozmawia Dariusz Materniak

Które elementy pamięci historycznej są obecnie najważniejsze dla Ukraińców?

Jednym z najistotniejszych elementów narodowej pamięci na Ukrainie są kwestie związane z walką narodu ukraińskiego o wolność. To odróżnia nas od innych narodów w tej części Europy, jako że przez długi czas Ukraińcy nie posiadali własnego państwa, przebywając pod wpływami czy też w składzie innych państw. Dlatego dążenie do stworzenia swojego państwa i ukraiński ruch wyzwoleńczy, trwający faktycznie przez kilkaset lat aż do czasów współczesnych mają tak duże znaczenie i właśnie ta tradycja pomaga budować współczesne państwo ukraińskie. Te dążenia bardzo zbliżają nas z Polską, która miała co prawda o wiele dłuższą tradycję państwowości, ale także okresy, w których tę państwowość traciła i próbowała odzyskać poprzez powstania i tworzenie własnego ruchu wyzwoleńczego. Faktycznie, ukraiński ruch wyzwoleńczy kształtował się w dużej mierze pod wpływami polskimi – postaci takie jak Roman Szuchczewycz czy Stepan Bandera to wychowankowie polskich szkół, gdzie zapoznawali się z postaciami polskich rewolucjonistów, co miało swój wpływ także na formowanie się ich własnych poglądów dotyczących działalności niepodległościowej i działań – faktycznie także przeciwko Polsce w zachodniej części Ukrainy. Nie można jednak zaprzeczyć, że wpływ polskiego nacjonalizmu na ukraiński był znaczny.

Jakie znaczenie ma pamięć historyczna dla dzisiejszej Ukrainy?

To przede wszystkim podstawa do formowania tożsamości narodowej, razem z tradycja, kultura i innymi elementami które tworzą wspólnotę narodową. Właśnie dlatego władze komunistyczne podejmowały tak aktywne działania na rzecz likwidacji tej pamięci. Właśnie dlatego w krajach postkomunistycznych, w tym w Polsce, Czechach i krajach bałtyckich, także na Ukrainie powstały specjalne instytucje, których zadaniem jest ochrona tej pamięci. Także na Ukrainie przez 70 lat funkcjonowania systemu komunistycznego były prowadzone działania, których celem była likwidacja ukraińskiej tożsamości narodowej poprzez niszczenie ukraińskiej pamięci historycznej – tak, aby naród ukraiński zaniknął wśród innych narodów Związku Radzieckiego. Problemy które mamy teraz i które dotyczą kwestii interpretacji wydarzeń historycznych i kwestii tożsamościowych wynikają właśnie z tego o czym mowa była wyżej.

Na czym polegają działania Instytutu Pamięci Narodowej?

Instytut został stworzony w 2006 roku jeszcze za prezydentury Wiktora Juszczenko. Jego powstanie było wynikiem obserwacji polskich doświadczeń w tym zakresie – ja sam podczas pobytu w Warszawie w 2000 roku miałem okazję obserwować początki działalności polskiego IPN, którego prezesem był wówczas Leon Keres. Po „pomarańczowej rewolucji” podjęliśmy aktywne działania na rzecz stworzenia podobnej instytucji. Udało się to zrobić i od 2006 do 2010 roku Instytut funkcjonował jako instytucja państwowa, a głównym obszarem jego działalności było badanie kwestii Wielkiego Głodu na Ukrainie, co zaowocowało m.in. 18-tomową publikacją na ten temat. Jest to niezwykle istotna kwestia która jak żadna inna jednoczy i konsoliduje Ukraińców. Z kolei w 2010 roku po objęciu tego stanowiska przez Wiktora Janukowycza, praktycznie przestał funkcjonować – na Ukrainie zaczęto zamykać archiwa co uniemożliwiło prowadzenie badań naukowych, z kolei ja straciłem stanowisko szefa Archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, a szefem Instytutu został członek partii komunistycznej. Oznaczało to faktycznie jego likwidację. Po Euromajdanie i odsunięciu Wiktora Janukowycza od władzy, w marcu tego roku ponownie zaproszono mnie do objęcia stanowiska dyrektora Instytutu Pamięci Narodowej. Zadanie, jakie sobie postawiłem to rozbudowa i reforma jego struktury – niezbędne jest przyjęcie ustawy o IPN w Ukrainie, tak, aby stał się instytucją politycznie niezależną – ponownie istotne dla nas są polskie doświadczenia w tym zakresie. Chciałbym także, aby możliwe było stworzenie archiwów pozwalających na prowadzenie badań historycznych nad działalnością komunistycznych służb specjalnych – to już stało się w większości krajów Europy Środkowo-Wschodniej, niestety na Ukrainie dokumentacja ukraińskiego KGB nadal znajduje się w archiwach SBU i MSW i historycy nie mają do niej dostępu. Inną istotną sprawą jest także praca o charakterze informacyjno-historycznym w społeczeństwie – większość obywateli Ukrainy niestety nigdy nie uczyła się ukraińskiej historii: ludzie, którzy uczyli się w ukraińskich szkołach już po 1991 roku to mniej niż połowa społeczeństwa, reszta to wychowankowie szkół okresu radzieckiego. Dlatego chcemy dotrzeć z tą wiedzą także do dorosłych, którzy nie mieli możliwości kontaktu z własną historią w czasach szkolnych, tak, aby historia nie była więcej instrumentem rosyjskiej propagandy, jako że Rosja bardzo szeroko wykorzystuje fakt nieznajomości historii przez Ukraińców i jest w stanie ich dzielić – tam gdzie nie ma wiedzy, jest szerokie pole dla manipulacji. Pewne działania w tym obszarze już się rozpoczęły – w tym roku święto zakończenia II wojny światowej odbyło się 8, a nie 9 maja tak jak miało to miejsce w Związku Radzieckim. Także po raz pierwszy w tym roku 1 września oddano hołd tym ludziom, którzy zginęli w 1939 roku – dla Ukrainy, tak jak dla większości świata wojna rozpoczęła się właśnie wtedy, a nie 22 czerwca 1941 roku – już 1 września 1939 był bombardowany Lwów i zginęli mieszkańcy miasta. Również obchody święta 28 października – dotychczas wyzwolenia Ukrainy od faszyzmu zaproponowaliśmy nazwać inaczej – jako że ten dzień wcale nie był dla Ukrainy dniem wyzwolenia, ale początkiem kolejnej okupacji i represji wobec setek tysięcy Ukraińców, a także Polaków zamieszkujących na tym terenie i wysiedlonych pomiędzy 1944 i 1946 rokiem.

W jaki sposób można zapobiec wykorzystywaniu wydarzeń historycznych czy faktycznie ich nieznajomości przeciwko Ukrainie?

Ten konflikt ma miejsce nie pomiędzy ukraińską i rosyjską ludnością Ukrainy, nawet nie pomiędzy osobami mówiącymi po ukraińsku i rosyjsku,
ale pomiędzy ludźmi o poglądach proeuropejskich – którzy na szczęście stanowią obecnie bezwzględna większość na Ukrainie, a pomiędzy ludźmi radzieckimi, o poglądach z okresu ZSRR, którzy faktycznie odbierają niepodległemu państwu ukraińskiemu prawa do istnienia. Ci ludzie walczą teraz z bronią w ręku walczą przeciwko Ukrainie i są obiektem aktywnych działań rosyjskiej propagandy. Ta antyukraińska mobilizacja odbywa się na bazie radzieckich mitów: warto zauważyć, że terroryści w Donbasie wykorzystują tzw. georgijewskie wstążki, ich struktury noszą nazwy zapożyczone z czasów radzieckich – np. Śmiersz, a Ukraina jest dla nich obcym tworem, który powinien zostać zniszczony. Dlatego jeśli mówimy o walce z radziecką mitologią, to jest to kwestia nie tylko polityki informacyjnej, ale faktycznie bezpieczeństwa narodowego, bo dopóki będzie istnieć ta radziecka mitologia, do tej pory będzie można mobilizować Ukraińców przeciw sobie. Dlatego jednym z naszych projektów społecznych, który działa już od półtora miesiąca jest strona internetowa http://www.likbez.org.ua , gdzie omawiamy takie właśnie „radzieckie mity” i historycy wyjaśniają jak wyglądały naprawdę – dlaczego jest to mit, kto go stworzył i dlaczego – np. skąd wzięła się rzekoma „Noworosja”, o tym jakoby Ukraińcy tylko i wyłącznie kolaborowali z nazistami zamiast z nimi walczyć i tym podobne. Na Ukrainie, inaczej niż w Polsce polityka historyczna jest prowadzona raczej przez organizacje społeczne i obywatelskie, a nie przez państwo – jednak Instytut, jako podmiot państwowy będzie miał możliwość wspomagania organizacji obywatelskich w tych działaniach.

Istotnym elementem pamięci historycznej dla znacznej części Ukraińców jest pamięć o Ukraińskiej Powstańczej Armii. Jakie znaczenie ma ten fragment historii?

Jest to bardzo ważny element, jako że pokazuje, że Ukraińcy nawet w skrajnie trudnych warunkach byli w stanie walczyć o swoją wolność z dwoma totalitarnymi systemami – nazistowskim i sowieckim. Bardzo często spotyka się to z niezrozumieniem w Polsce, ale kiedy Ukraińcy czczą pamięć UPA to oddają im hołd nie za to, że brali udział w antypolskich akcjach, ale za to, że przez długi czas stawiali opór radzieckiemu totalitaryzmowi, pokazujący, że można walczyć o wolność zawsze i pomimo największych przeciwności. Stąd też właśnie czerwono-czarny sztandar był wykorzystywany od lat 40. XX wieku na Ukrainie, na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, a także w czasie pomarańczowej rewolucji oraz na Euromajdanie – i moim zdaniem dla większości Ukraińców jest on już nie tyle symbolem Ukraińskiej Powstańczej Armii, ale przede wszystkim walki o wolność i niezależność. Właśnie dlatego ten element symboliki i kwestia UPA w ogóle jest obiektem tak silnych ataków ze strony rosyjskiej propagandy – chodzi o to, aby pokazać ukraińskich powstańców jako kolaborantów i zbrodniarzy i w ten sposób skompromitować ukraiński ruch wyzwoleńczy. Dlatego rolą historyków jest pokazywanie prawdziwego oblicza Ukraińskiej Powstańczej Armii, aby nie dopuścić do manipulacji. Temu służą m.in. publikacje Instytutu, m.in. książka pt. „Ukraińska Powstańcza Armia – historia nieskorennych”. Warto zauważyć pewne zjawisko – tam, gdzie działała Ukraińska Powstańcza Armia, czyli głównie w zachodniej części Ukrainy nadal żywa jest pamięć o jej członkach, także z osobistych kontaktów czy nawet historii rodzinnych. Z kolei w tych miejscach, gdzie nie funkcjonowała Ukraińska Powstańcza Armia – tam nastawienie do tej problematyki jest albo otwarcie wrogie, albo co najmniej ostrożne. Jest to przykład na siłę, z jaką działała sowiecka propaganda i jaką pozostawiła po sobie spuściznę. Ciekawe zjawisko w tym kontekście można było zaobserwować także w czasie Majdanu – ludzie, którzy wyszli na Majdan, także we wschodniej i południowej Ukrainie, aby walczyć o swoje prawa, usłyszeli z ust rosyjskich propagandzistów że są zdrajcami, banderowcami i tym podobne określenia. W związku z tym wielu z nich zaczęło się zastanawiać i zadawać sobie pytania kim byli ci „banderowcy” – i to skłoniło ich do poszukiwań informacji o swojej własnej historii. Poziom zainteresowania tym tematem znacząco wzrósł i widać to między innymi po liczbie zapytań w wyszukiwarkach internetowych dotyczących haseł związanych z UPA czy Stepanem Banderą w okresie od wiosny tego roku.

Dlaczego właśnie postać Stepana Bandery stała się tak ważnym propagandowym symbolem wszystkiego co złe, zwłaszcza dla Rosji?

Po pierwsze dlatego, że postać ta to przykład typowego rewolucjonisty, człowieka, który całe swoje życie poświęcił walce o niezależność Ukrainy. Jego biografia jest pod wieloma względami podobna do biografii rewolucjonistów irlandzkich, a także pod pewnymi względami do Józefa Piłsudskiego i postaci polskiego ruchu wyzwoleńczego. Po drugie to faktycznie rosyjska propaganda w dużej mierze wybrała i stworzyła go tak wielkim symbolem wszelkiego zła, wszystkiego co antyradzieckie. Teraz, kiedy zaczęła się otwarta wojna z Rosją, gdy Ukraińcy są zmuszeni walczyć z rosyjską agresją, ten antysymbol zaproponowany przez Rosję znów staje się niezwykle istotny.


Kwestie związane z postacią Stepana Bandery i Ukraińską Powstańczą Armią są problemem także w relacjach polsko-ukraińskich. Co można Pana zdaniem zrobić aby sporne kwestie dotyczące interpretacji tych faktów nie ciążyły tak bardzo na wzajemnych relacjach?

Wydaje mi się, że przez ostatnie 10 lat, zwłaszcza w ciągu ostatnich 12 miesięcy czyli przez większość 2014 roku niektóre polskie media spowodowały, że postać Stepana Bandery i UPA kojarzy się w polskim społeczeństwie tylko i wyłącznie z Wołyniem i 1943 rokiem. Wszystko inne co dotyczy tej problematyki zostało całkowicie wyrwane z tego kontekstu, a skoncentrowano się wyłącznie na zbrodniach, które rzecz jasna miały miejsce. Trzeba mieć świadomość, że Ukraińska Powstańcza Armia miała w swojej historii także fakty, które były zbrodniami, ale tak samo było w przypadku praktycznie wszystkich sił zbrojnych w czasie II wojny światowej – zbrodniarze znajdowali się także w szeregach Armii Krajowej, armii amerykańskiej, brytyjskiej i wielu innych. Nie możemy jednak twierdzić na tej podstawie, że Armia Krajowa była organizacją zbrodniczą jako całość i tak samo nie można stwierdzić że Ukraińska Powstańcza Armia jako całość była zbrodniczą. Moim zdaniem historycy zajmujący się tą problematyką powinni powrócić do rozmów i dyskusji. Niestety, w 2014 roku dyskusje dotyczące tej problematyki na forum polsko-ukraińskim odbyły się bez udziału historyków – nie odbyła się ani jedna polsko-ukraińska konferencja dotycząca kwestii konfliktu polsko-ukraińskiego. Niestety, główną rolę w tych dyskusjach bardzo często odgrywają politycy, z ukraińskiej strony m.in. Wadym Kolesniczenko, którego niestety przyjmowano w polskim parlamencie i który został nagrodzony przez jedną z organizacji ruchu kresowego, co jest moim zdaniem policzkiem wymierzonym pamięci tych Kresowiakiów, którzy byli ofiarami zbrodni NKWD. Historycy powinni odłożyć na bok emocje i politykę, pamiętając też o tym, że zawsze będą pewne fakty, które będą nas dzielić, które będziemy interpretować w sposób odmienny, a także będą postaci, które dla Ukraińców będą bohaterami, a dla Polaków zbrodniarzami – i odwrotnie. Trzeba pogodzić się, że w pewnych kwestiach nie będziemy w stanie się zgodzić, bo ich oceny będą diametralnie różne. Ważne, by to nie umożliwiało nam rozmawiania o tych konfliktach, o ich przyczynach i konsekwencjach. Zapominamy także o tym, że historia relacji polsko-ukraińskich w czasie II wojny światowej to nie tylko konflikty – to także przykłady współdziałania Polaków i Ukraińców, także Armii Krajowej i Ukraińskiej Powstańczej Armii: w 1945 roku podpisano przecież porozumienie o współdziałaniu, w 1946 prowadzono wspólne działania przeciwko Sowietom, w tym m.in. w Hrubieszowie. Ważne jest, aby pamiętać także o tych przykładach współpracy pomiędzy ludźmi, którzy pomimo tego, że byli przeciwnikami, byli w stanie podać sobie ręce i podjąć walkę ze wspólnym wrogiem. Chciałbym, aby pewnego dnia właśnie w Hrubieszowie prezydenci obu krajów odsłonili tablicę upamiętniającą żołnierzy WiN i UPA którzy ramię w ramię walczyli przeciwko komunistom. Powinniśmy pamiętać o zbrodniach i o ofiarach, ale również o tym, że nawet wtedy Ukraińcy i Polacy byli w stanie współpracować.

Dziękuję za rozmowę.
źródło: http://www.polukr.net/2014/11/w-wiatrow ... narodowej/
autor: yorker
17 stycznia 2015, 11:44
Forum: Wolna strefa
Temat: Co dalej z Ukrainą?
Odpowiedzi: 1914
Odsłony: 265201

Re: Co dalej z Ukrainą?

Wyjaśnij mi proszę, jak pominiecie tego wątku wpływa na świadomość przeciętnego Polaka chcącego budować pojednanie z przeciętnym Ukraińcem?
autor: yorker
17 stycznia 2015, 10:16
Forum: Wolna strefa
Temat: Co dalej z Ukrainą?
Odpowiedzi: 1914
Odsłony: 265201

Re: Co dalej z Ukrainą?

Wrócę do tematu, ciekawy tekst o historii UPA znalazłem, warto poczytać:


Kazimierz Wóycicki
In Web scribis

Krótka historia UPA dla Polaków na użytek dialogu z Ukraińcami

Większość Polaków kojarzy UPA wyłącznie z mordem wołyńskim. W czasach PRL najgorszą zbrodnią UPA długo miała być śmierć gen.Świerczewskiego, którego dzisiaj mało kto żałuje. Dopiero w latach 70 i 80 dopuszczono mówienie o Wołyniu, czego przed tym unikano, bowiem były to utracone kresy. UPA było przedstawiane na wzór sowiecki, to znaczy jako kolaboranci Hitlera i krwawi nacjonaliści. Nie mogło być inaczej, bowiem Moskwa chciała Ukrainę zrusyfikować. Ukrainiec nie chcący stać się sowieckim Rosjaninem musiał być oskarżany o nacjonalizm a najlepiej o faszyzm. Straszenie UPA było więc propagandowo szalenie użyteczne. Podsycanie w Polsce lęku nie tylko przed Niemcami ale także przed Ukraińcami miało dawać legitymizację tezie, że potrzebie przyjaźni polsko-rosyjskiej (radzieckiej). Tyle o sprawach propagandy.

Historia ukraińskiego ruchu narodowego staje się niezrozumiała, jeśli nie uwzględni się szoku i traumy, jaką powodował katastroficzny dla Ukraińców wynik I wojny światowej. Nawet społeczeństwa tak małe jak Litwini, czy Estończycy wybiły się na niepodległość, gdy tymczasem najbardziej liczna w regionie społeczność ukraińska nie uzyskała własnego państwa. Ukraiński ruch narodowotwórczy w wieku XIX i do I wojny był w przeważającej mierze zorientowany socjaldemokratycznie i lewicowo. Katastroficzna porażka wywołała dyskusję o jej przyczynach oraz zasadniczy zwrot ku nacjonalizmowi.

Nie następuje to jednak od razu. Część ukraińskich elit intelektualnych wiąże przez krótki czas nadzieję na niezależność z nowopowstałą ukraińską sowiecką republiką. Nie bez powodu, ale nie bez ogromu złudzeń. W początku lat dwudziestych ukraińska kultura może rozwijać się tam dość swobodnie. Po raz pierwszy w dziejach młodzież uczyć się może w ukraińskojęzycznej szkole. Należy zauważyć, że po stronie polskiej ruch ukraiński nie miał aż takich swobód.

Od roku 1927 Stalin dokonuje jednak czystki ukraińskich „nacjonalistów”, co oznaczało koniec iluzji co do ułożenia się stosunków rosyjsko-ukraińskich na równych prawach. Zarazem zasadniczemu osłabieniu ulegają lewicowe tendencje w ukraińskim ruchu narodowym. Głos natomiast zyskać może prawica i nacjonaliści. Mogą się oni organizować jedynie w II RP i na emigracji. Wśród młodzieży ukraińskiej, której przywódca staje się żołnierz I wojny Jewhen Konowalec, następuje radykalizacja.

Jest to właśnie moment, w którym powstaje też istotny tekst i deklaracja, jaką jest „Nacjonalizm integralny” Dmitro Dońcowa, który staje się niemal biblią ukraińskiego nacjonalizmu.

Te procesy prowadzą do powstania Ukraińskiej Organizacji Nacjonalistów. Jej pierwszy założycielski zjazd, jednoczący istniejące już wcześniej ugrupowania ma miejsce w Wiedniu – styczeń-luty 1929. UON ma antybolszewickie nastawienie wobec tego co dzieje się w USRR. Ma też nastawienie antypolskie stojąc na antypodach tego nurtu ukraińskiego ruchu narodowego, jaki wiąże się z nazwiskiem Petlury. Polskie obietnice dane Ukraińcom nie zostały dotrzymane (m.in. utworzenie uniwersytetu ukraińskiego we Lwowie) a życie kulturalne i ukraińska oświata była w II RP coraz bardziej krępowane. Powstanie UON tylko pogłębia te negatywne tendencje po stronie polskiej a z czasem narastająca radykalizacja UON powoduje też coraz silniejszą wzajemną wrogość.

Kształtuje się też szczególna doktryna działania ukraińskiego ruchu narodowego będąca w dużym stopniu odbiciem teorii Dońcowa. W 1938 ginie Ewgenij Konowalec. Starania o polityczny spadek po nim prowokują silne podziały, na przywódcę wybija się ostatecznie wypuszczony z polskiego więzienia w 1939 Stefan Bandera.

Prawdziwym początkiem wojny dla ukraińskiego ruchu narodowego jest rok 1938. Ukraińcy traktują oderwane od Czechosłowacji (i Słowacji) Zakarpacie jako swoisty Piemont. Organizowane jest tam powstanie zbrojne i powstaje jednodniowe państwo. Kończy się to wszystko zupełną porażką

Na wybuch wojny niemiecko-polskiej UON reaguje natychmiast akcją militarną. Na terenach Galicji wybucha antypolskie. Było to tłumione jako dywersja przez Polskę, ale znacznie gorsi dla Ukraińców okażą się sowieci, którzy zjawią się tu po 17 września 1939.

W latach 1939-41 ośrodkiem ukraińskiego życia politycznego staje się na moment Kraków. Przywódcy UON, przewidując wybuch wojny rosyjsko-niemieckiej snują tu plany powstanie na terenie sowieckiej strefy okupacyjnej. Ich działalność cieszy się tolerancją strony niemieckiej.

Z chwila rozpoczęcia wojny niemiecko-sowieckiej i zajęcia Lwowa ogłoszona jest tam przez UON deklaracja niepodległości. Niemcy jednak nie godzą się na to i Stefan Bandera zostaje wywieziony do obozu koncentracyjnego. Współpraca ukraińsko-niemiecka trwa przez pewien czas, ale UON uświadamia sobie własne złudzenia. Ciągłe rekwizycje i zaciąg siły roboczej do Niemiec powoduje, że Ukraińcy zaczynają organizować oddziały samoobrony. Pierwsza taka szersza formacja powstaje na Wołyniu pod przywództwem Tarasa Bulby.

Ukraińcy zaczynają zdawać sobie sprawę, że zmuszeni są walczyć na dwa fronty – z III Rzeszą i sowiecką Rosją. Ukraińcy opuszczają szeregi policji podporządkowanej władzom okupacyjnym. Moment w którym powstaje UPA (Ukraińska Armia Powstańcza) jest trudny do określenia, ponieważ nazwą tą posługuje się na początku kilka formacji. Ostatecznie jednak początek UPA jako podporządkowanej UON to koniec roku 1942. Zdanie sobie z tego sprawę jest istotne. O ile bowiem UON można zarzucić kolaborację z III Rzeszą w latach 1939-1942, to UPA z III Rzeszą nie kolaborowała a z nią walczyła.

Przywództwa UON i UPA wyobrażało sobie zakończenie II wojny na podobieństwo zakończenia I wojny – wielkie potęgi regionu miały ulec załamaniu w skutek co wytworzyć miało polityczną pustkę. W niej UON chciał wywalczyć miejsce dla własnego państwa. Z tego punktu widzenia istotnym konkurentem stawali się na terenach Wołynia i Galicji Polacy. Stąd zamiar ich wypędzenia, co zakończyło się sprowokowaniem masowych mordów na Polakach. Do tragedii tej przyczyniły się szczególne demoralizujące warunki wojny oraz zadawnione stosunki społeczne (m.in. konflikt dwór-wieś). Mord ten nie dał UON/UPA niczego, stał się natomiast szalenie trudnym historycznym balastem.

Polaków wysiedlił ostatecznie Stalin (co pewnie stało by w każdej sytuacji), a UPA w beznadziejnej walce z Sowietami przeżywało krwawą gehennę przez powojenne lata, stając się przedmiotem niebywałych represji. W tym powojennym czasie los żołnierzy UPA bardzo przypomina los „żołnierzy wyklętych”. Na kiedy datować koniec walki UPA trudno rozstrzygnąć. W każdym razie w roku 1950 ginie dowódca Roman Szuchewycz. Walka zamiera a represje trwają jeszcze długo.

Rosja sowiecka zmobilizowała gigantyczną machinę propagandową, aby UPA całkowicie zdyskredytować. Zasadniczym zarzutem była kolaboracja z III Rzeszą. W istocie pakt Hitler-Stalin (Ribbentrop-Mołotow) był znacznie poważniejszą współpracą i o bez porównaniu większym znaczeniu i skutkach niż pełne złudzeń próby współpracy ze strony ukraińskiego ruchu narodowego. Jakiekolwiek inna prezentacja UPA jak tylko faszystów i kolaborantów ruinowałaby jednak sowiecką narrację II wojny – „wojny ojczyźnianej”.

Dla patriotycznie nastawionych Ukraińców natomiast UPA, przede wszystkim dzięki powojennej martyrologii stawała się legendą, której treścią było poświęcenie i ofiara. Jak też z wszelkimi tego typu legendami bywa o własnych grzechach trudno było przy tym mówić, tym bardziej że rosyjska propaganda nie zostawiała na UPA suchej nitki. Legenda była zresztą obecna tylko na Ukrainie zachodniej.

Dzisiaj po legendzie tej pozostało nie wiele. Nawet czarno-czerwona flaga, budząca w Polsce tyle kontrowersji przez większość młodszego pokolenia nie jest już kojarzona z UPA. Im bardziej Ukraina będzie stała na własnych nogach tym bardziej legenda UPA będzie bladła. Dowodzą tego słabe wyniki w wyborach tych formacji, które do UPA się odwołują. Nowe ukraińskie państwo ma też własną legendę niebiańskiej sotni i w gruncie rzeczy innej legendy już nie potrzebuje. Krytyczny rozrachunek z własną przeszłością będzie natomiast możliwy, gdy walka o samodzielny byt, jaki obecnie toczy się Rosją, będzie zakończona.

Polacy o mordzie wołyńskim nie mogą zapominać, ale konieczny jest też namysł jak upamiętnienie tej tragedii i jej ofiar służyć może pojednaniu z Ukraińcami. Nienawiść, bowiem nie służy pamięci o zmarłych, lecz psuje duszę żywych.

źródło: https://kazwoy.wordpress.com/2014/11/03 ... kraincami/
autor: yorker
16 stycznia 2015, 18:39
Forum: Wolna strefa
Temat: Co dalej z Ukrainą?
Odpowiedzi: 1914
Odsłony: 265201

Re: Co dalej z Ukrainą?

zielony-luc, nie czytam nawet tego co napisałeś, nie trybie, sory.