rząd rozgrywa wykształconych związkowców nauczycielstwa polskiego
Przyznam szczerze, że ze swojego, powiedzmy: zawodowego, spojrzenia analizowałem ten strajk i powiem, że mi się włosy z przerażenia podnosiły na glowie obserwując zachowania owych nauczycieli-związkowców. Powiem tak: takiego dyletanctwa nie potrafiłem sobie wcześniej wyobrazić.
Po pierwsze: postulat 1000 zł, które z miejsca przeciwko nauczycielom ustawiał naprawdę sporą część opinii publicznej w kraju w którym 13% zatrudnionych pracuje za płacę minimalną. Trzeba być naprawdę albo idiotą albo nauczycielem-związkowcem, by wierzyć, że postulat 1000 zł podwyżki, któremu towarzyszyły rytualne zaklęcia o niskich płacach nauczycieli może znaleźć poparcie u kogoś, kogo płaca wynosi 2150 zł brutto. Albo kilkaset złotych wiecej.
Po drugie: wspólna reprezentacja związkowa. W sytuacji, gdy w oświacie działa kilka związków zawodowych warunkiem niezbędnym powodzenia było powołanie wcześniej wspólnej reprezentacji związkowej i przedstawienie wspólnych postulatów na zasadzie: różnimy się ale mamy wspólne cele, czyli dobro polskiej oświaty! W chwili, gdy ZNP niczym pijany uparł się na jednym jedynym postulacie: albo 1000 zł albo strajk a P. Duda ogłosil, że "S" nie jest po drodze z ZNP było już wiadome, że nie bedzie wspólnych postulatów a każdy związek zawodowy bedzie działał na zasadzie "każdy sobie rzepkę skrobie". Idealne rozwiązanie dla rządu! "Solidarność", mająca naprawdę profesjonalne podejście do sprawy, przedstawiła kilka postulatów istotnych dla różnych grup wśród nauczycieli: skrócenie ścieżki awansu zawodowego; powiązanie wzrostu płac w oświacie z wzrostem wynagrodzenia w gospodarce narodowej; podniesienie dodatku za wychowawstwo do 300 zł; podwyżka płac. Każda szanująca się organizacja związkowa mająca inteligentnych przywódców przedstawia kilka postulatów po to, by z jednego nieco zejść ale wywalczyć drugi, tak, aby bilans był pozytywny. I "S" ten pozytwny bilans osiągnęła za cenę parodniowej głodówki i inteligentnie prowadzonych negocjacji. Szacunek! A ZNP i FZZ zostały z rękami w nocniku.
Po trzecie: termin strajku. Oczywiście, z profesjonalnego punktu widzenia był dobrze dobrany, ale zamiast ogłaszać strajk na 8 kwietnia należało wcześniej zorganizować np. 4 kwietnia godznny strajk ostrzegawczy po to, by rząd zauważył skalę protestu (na pewno w godzinnym strajku wzięłoby udział więcej niż te 48,5% placówek), co wzmocniłoby siłę ZNP. Sztuka prowadzenia każdego sporu zbiorowego polega na tym, żeby do niego nie doszło. Bo, gdy juz do strajku dojdzie to różnie się to układa. I podstawą jest posiadanie planu wyjścia!
Po czwarte: negocjacje 7 kwietnia. W momencie, gdy "S" zdecydowała o podpisaniu porozumienia z rządem, bo zyskała to po co przyszła, to ZNP i FZZ powinny poprosić o 5-minutową przerwę i podpisać porozumienie! Tak zrobiłby każdy profesjonalny działacz związkowy! Bo profesjonalista już wtedy wiedział, że w takiej sytuacji jedyne co pozostało to zacisnięcie zębów i formułowanie jakiegoś racjopnalnego komunikatu do swoich członków i opinii publicznej. Ale jak jest się durniem i wymyśla tylko jeden postulat to pozostało tylko takie "eeee". I haslo: albo 1000 zła albo strajk!
Po piąte: potencjał intelektualny strajkujących nauczycieli. Trzeba być naprawdę osobnikiem kompletnie pozbawionym mózgu, by wierzyć w zapewnienia polityków w rodzaju Trzaskowskiego, Sutryka czy Zdanowskiej, że nauczyciele za czas strajku otrzymają wynagrodzenie! Włos mi się jeży na głowie, gdy uświadamiam sobie, że strajkujący nauczyciele roszczący sobie pretensje do bycia elitą intelektualną, nie potrafią zrozumieć prostego zdania, iż za strajk wynagrodzenie nie przysługuje. Zabawną rzeczą było śledzenie wygibasów np. Trzaskowskiego, który przed 8 kwietnia zapewniał, że strajkujacym nauczycielom wypłaci wynagrodzenie, a po 8 kwietnia już głosił, że nie ma takich mozliwości prawnych. Ostatnio zaś zdaje sie zapewniał, że mogą to zrobić dyrektorzy szkół. Wprawdzie zapomnial wskazać podstawę prawną, ale to zapewne "drobny" szczegół. Prezydenci miast doskonale wiedzą, że w myśl kodeksu wyborczego wystarczy, że prezydent miasta zostanie prawomocnie skazany na grzywnę w wysokości 100 zł, by nie tylko z urzędu stracił stanowisko ale też nie mógl startować w wyborach. A RIO są dość restrykcyjne w kwestii pilnowania dyscypliny finansów publicznych. A będą jeszcze bardziej skrupulatne, gdy Ministerstwo Finansów im zwróci na to dyskretnie uwagę. Zresztą, nawet gdyby jakiśs sposobem, balansując na granicy prawa, znaleziono rozwiązanie w rodzaju wypłacenia strajkującym nauczycielom np. dodatklów motywacyjnych, to jest jeszcze mnóstwo samorządów, które tak - w trosce o własną skórę - nie zrobią. Strajkujący nauczyciele nie osiągnąwszy niczego wydali na to po tysiąc złotych. Cóż... kosztowna zabawa, gdy sie ufa - nazywając po imieniu - dyletantom z ZNP
Po szóste: dyletanckie wypowiedzi S. Broniarza w rodzaju ujawnienia wysokości funduszu strajkowego ZNP pominę, bo mi się po prostu w głowie nie mieści, że zawodowy działacz związkowy może być tak potwornie niekompetentny! Sądzę, że za jakiś czas ktoś napisze całkiem niezłą pracę doktorską zatytułowaną "Strajk w oświacie w 2019 roku. Studium przypadku jak nie przeprowadzać strajku"...